Four Poems
Tomasz Różycki
Włos po włosie
Co mogę ci napisać? Pośrodku okruchów
jedynie moje imię, jeżeli przypomnę
sobie jak brzmiało w twoich ustach, w swej formie
pierwotnej, podstawowej, sprzed czasów wybuchu.
Teraz wszystko migocze. Staram się usilnie
zachować równowagę między tym, co zewnątrz
i tym, co kryje serce. Tak wiele w powietrzu
krążących cząstek smoły, że jedynie pismo
jest w stanie je nanizać na jakąś opowieść.
Tę zasadę zazwyczaj nazywają życiem:
dopóki większa entropia panuje o świcie
wśród zderzających się obłoków, trwa zimowa
wojna z czasem w prześwietlonej kuchni. Na krześle
ciało broni się ciepłem, zużywając światło,
energię, spalając kawałek po kawałku,
ubywając po włosie. Czas liczy na więcej.
Ogród
Nie było pieniędzy, ale pojechaliśmy
na południe, żeby spać na trawie i jeść
z drzewa, które stało za kamiennym murkiem
w środku ogrodu, strzeżonego przez płonący
miecz słońca. W oddali morze zaświecało się
i gasło jak rozpalona kość. Miłość urosła
taka wysoka, że mogliśmy się w niej ukryć.
Tylko czasem w oknie naprzeciwko ukazywał się
brodaty stuknięty kompozytor, ćwiczący
godzinami kilka fragmentów, których nie mógł
spiąć. Poza tym niewiele: oset, gryzące muszki,
wąż, rozjechany przez samochód śmieciarzy.
W niedzielę wielki deszcz zalał nam rzeczy,
dwa pająki i skorpion uratowane w trampkach.
Wydawało nam się, że czas nas już nie odnajdzie,
ale kiedy nadgryzłaś morelę, on już tam był.
Najcieplejsze miejsce
Jeśli wiosna zawodzi, wtedy stań się wiosną—
masz w sobie tyle światła, by z łatwością ogrzać
to, co w zasięgu ramion, może także wzroku:
talię krzesła, taflę drzwi, sopel klamki, pokój.
I co, że Bałtyk zamarzł – szwedzki lis polarny
po lodzie znalazł drogę, żeby pod latarnią
napisać ci na śniegu żółtym atramentem
runiczne pozdrowienie. Najzimniejszym miejscem
w domu jest biodro kaloryfera, ciepłownia
dawno zdechła i nie ma co liczyć na wiosnę,
lecz w tobie jeszcze ognia by się znalazło
tyle, żeby nie tylko to łóżko rozmarzło,
ale i gmina w promieniu choć jednej mili
plus stosowna głębokość, dodać cztery inne
wymiary. Wystarczy na początek. Bądź wiosną,
zielonym ogniem traw, ich krwią, ich kwietniem, słońcem.
Selekcja
Naprawianie świata zaczęliśmy od koszy
pod klatką, do których wrzuciliśmy wieczorem
cały ten szmelc zbierany od najdalszej pory,
śmieci ze wszystkich lat najlepszych i najgorszych
i podzieliliśmy to na trzy części: w pierwszej
były puste butelki, ci, którzy z nami pili
zmienili się dawno w gaz świecący przez chwilę
nad kieliszkiem – sekundę trwa nim spłonie szczęście.
W drugiej były papiery, tyle drzew upadło
dla takiej bazgraniny: ile słów potrzeba,
kresek, żeby zapisać i zamazać przepaść
tam, daleko, w hotelu, zanim zgaśnie światło.
W trzeciej to, co było żywe, lecz obumarło,
produkowane pomiędzy nami odpadki,
gdy ciało próbuje uparcie sięgnąć ciała
na odległość poważniejszą niż obu galaktyk.
Co mogę ci napisać? Pośrodku okruchów
jedynie moje imię, jeżeli przypomnę
sobie jak brzmiało w twoich ustach, w swej formie
pierwotnej, podstawowej, sprzed czasów wybuchu.
Teraz wszystko migocze. Staram się usilnie
zachować równowagę między tym, co zewnątrz
i tym, co kryje serce. Tak wiele w powietrzu
krążących cząstek smoły, że jedynie pismo
jest w stanie je nanizać na jakąś opowieść.
Tę zasadę zazwyczaj nazywają życiem:
dopóki większa entropia panuje o świcie
wśród zderzających się obłoków, trwa zimowa
wojna z czasem w prześwietlonej kuchni. Na krześle
ciało broni się ciepłem, zużywając światło,
energię, spalając kawałek po kawałku,
ubywając po włosie. Czas liczy na więcej.
Ogród
Nie było pieniędzy, ale pojechaliśmy
na południe, żeby spać na trawie i jeść
z drzewa, które stało za kamiennym murkiem
w środku ogrodu, strzeżonego przez płonący
miecz słońca. W oddali morze zaświecało się
i gasło jak rozpalona kość. Miłość urosła
taka wysoka, że mogliśmy się w niej ukryć.
Tylko czasem w oknie naprzeciwko ukazywał się
brodaty stuknięty kompozytor, ćwiczący
godzinami kilka fragmentów, których nie mógł
spiąć. Poza tym niewiele: oset, gryzące muszki,
wąż, rozjechany przez samochód śmieciarzy.
W niedzielę wielki deszcz zalał nam rzeczy,
dwa pająki i skorpion uratowane w trampkach.
Wydawało nam się, że czas nas już nie odnajdzie,
ale kiedy nadgryzłaś morelę, on już tam był.
Najcieplejsze miejsce
Jeśli wiosna zawodzi, wtedy stań się wiosną—
masz w sobie tyle światła, by z łatwością ogrzać
to, co w zasięgu ramion, może także wzroku:
talię krzesła, taflę drzwi, sopel klamki, pokój.
I co, że Bałtyk zamarzł – szwedzki lis polarny
po lodzie znalazł drogę, żeby pod latarnią
napisać ci na śniegu żółtym atramentem
runiczne pozdrowienie. Najzimniejszym miejscem
w domu jest biodro kaloryfera, ciepłownia
dawno zdechła i nie ma co liczyć na wiosnę,
lecz w tobie jeszcze ognia by się znalazło
tyle, żeby nie tylko to łóżko rozmarzło,
ale i gmina w promieniu choć jednej mili
plus stosowna głębokość, dodać cztery inne
wymiary. Wystarczy na początek. Bądź wiosną,
zielonym ogniem traw, ich krwią, ich kwietniem, słońcem.
Selekcja
Naprawianie świata zaczęliśmy od koszy
pod klatką, do których wrzuciliśmy wieczorem
cały ten szmelc zbierany od najdalszej pory,
śmieci ze wszystkich lat najlepszych i najgorszych
i podzieliliśmy to na trzy części: w pierwszej
były puste butelki, ci, którzy z nami pili
zmienili się dawno w gaz świecący przez chwilę
nad kieliszkiem – sekundę trwa nim spłonie szczęście.
W drugiej były papiery, tyle drzew upadło
dla takiej bazgraniny: ile słów potrzeba,
kresek, żeby zapisać i zamazać przepaść
tam, daleko, w hotelu, zanim zgaśnie światło.
W trzeciej to, co było żywe, lecz obumarło,
produkowane pomiędzy nami odpadki,
gdy ciało próbuje uparcie sięgnąć ciała
na odległość poważniejszą niż obu galaktyk.