z Dar Meneli

Robert Rybicki

rzeczyobraźnia

każde słowo niech będzie objawieniem!
niech będzie piękne jak sranie pod drzewkiem,
i to kurwa na kucaka, a nie
na tym zasranym klopie. Kto
mi co zabroni, kto co powie?
Wącham palce, od których czuć metalem.
Zapach potu połączonego z żelazem. Toż
to woń robotnicza! Woń elektryków!
To nie Hugo Boss! Calvin Klein won!
W „Literaturze na Świecie” intensywnie myślą o nowojorczykach!
A ja siedzę, nie wiem gdzie! O’Hara to mara,
mara i samara! Kirał kto? Kirał kto
ftalowo-karbomidowy i chlorokauczukowy?
Z moimi dziurami w mózgu w środowisku nikt nie pójdzie w zawody,
a jo tu w parku siedza, łoczyszczóny i słońce wylozło
zza krzoków . . .



BŁCZARZ

szczał, tyłem
do butli, bździną
podrasowując
wątły jej płomień.
– – –
Psiakrew!
Kurwicy serca!
Nerw kulszowy
jak jasny gwint!
Prawdziwy wilk
wdarł się na targ!
FOR
a tausend years
założymy czasopismo
KARRAMBA
opublikujemy
             wywiady z pieskami i myszkami
             in dog language
             and mouse language
             pi pi pi
             hau hau
             KARRAMBA
             will be a last word
             on a planet
             plenty of plants
             language of plants
             language of bacterias
             BACTERIAN

najwyższy
stan umysłu
to    keine Ahnung

Professor von Absurd
w kachloku wyobraźni
wszystkie biblioteki spalił
kamienne inskrypcje skruszył
i z resztek zrobił
                                    piaskownicę
do której zaraczkował

                                                  gaworząc radośnie
             na nosie kręciły się wskazówki zegara
             jak dziewczęce włosy
             a z czoła wzbiła się tęcza
której koniec znikł
na odległej planecie
                        wielkiej
                                   jak słońce
i rzekł:

skoro przeżyłem myśl
czas przemilczeć cywilizacje

4. gdy wszyscy razem to zrobimy

gdy pieniądze i państwa znikną z dnia codziennego

na wrakach zapomnianych samochodów
będą rosły drzewka

budynki będą stały jak stały
a my
będziemy się odwiedzać we własnych domach
za które nikt nie będzie nic od nas chciał
z lubością przygotujemy ciepłe posiłki



W jednym momencie

dwie myśli przeleciały przez mózg
i zostały po nich smugi
jak po odrzutowcach. W
ciasnocie odpowiedzi,
w ograniczeniu odpowiedzi
na wszelkie bolączki, na
to jedno pytanie, które
zawsze jest jednym pytaniem
niezależnie od okoliczności, gdy
literka „c” nie wyskakuje po
przyciśnięciu, przyciśnięcie
jakiekolwiek jako atawistyczna
forma witalizmu (żegnaj,
akademicka terminologio!);

żadne z was, uniwersyteckie sznurwy,
nie podskoczy mojemu wierszowi.

Widziałem echo myśli.
Myśl wysłała falę, która
odbiła się od czegoś, na
pewno nie od czaszki, na
pewno nie od skalnej ściany, na
pewno nie od krytycznie
czytającego Ty, które
też jesteś podmiotem
w tym
wierszu. Może
to Węgier, węgiel

w zsypie, w rozsypce
ja, które obleka się w Ty,
poza romantycznymi
uwarunkowaniami miłości,
poza wszelką konwencją,
poza nadzieją na zmianę,
zmianą.

Ostatnio czytałem wykłady Michela Foucaulta i tam stało jak byk:

poznaj samego siebie,
dbaj o siebie.



SYRENY LOKOMOTYW

popatrz na serce katedry jakim jest witraż
syreny lokomotyw płynące za miastem

sikorki modraszki sroki kosy i gawrony
spod śniegu wydziobują krucze orzechy

jak smog smok cmok ćfok krok w bok i skok przez tor!
rozminął się ze ścianą ten ktoś gdy dupą trząsł

wróg warg dął w gwizd lecz żadna fala nie szła
dźwiękochłonność drzewa beton w zrazie z rdzy

budka dróżnika szlaban czerwone światła stuk
jednostajny metalowy miarowy rytm płyt



Bez tytułu

Patrzę na siebie z perspektywy geologicznej.
Nekrofilów nie interesuje historia gatunku.

Prezydent Państwa w marynarce z koronek łowickich,
z tęczowym irokezem i w lateksowych spodniach

spotyka się z Präsident der Stadt w oświęcimskich
pasiakach na imprezie tekkno w Licheniu Starym.

Polacy dawno powiesili Jaruzelskiego i Kiszczaka
na szubienicy przed Pałacem Kultury i Nauki.

Księża dobrowolnie oddali swoje samochody najuboższym
i zajęli się hodowlą marihuany w parafialnych ogródkach.

Kabareciarze o powierzchowności celebrytów zostali
filozofami w pustelniach, jedzącymi warzywa ze śmietników.

Gazety codzienne zniknęły z witryn sypiących się kiosków.
Żaden uśmiech nie zamaskuje wysokiej gorączki.



ŚRODEK

jest, jaźń
z dna, wielokąt
świateł, w wielokącie
świateł, jaźń jak
opróżniona szklanka,
ustawienie jaźni w przestrzeni,
która przekraczać ciążenie
ziemskiej grawitacji, jaźń
jak podrasowany elektronicznie
dźwięk płytki wibrafonu;

jak odpowiedzieć na pytanie,
które jest jak resor dla jaźni, jaskini
jaźni, może jak gumowa ściana dla jaźni,
myśl jak deskorolka (aj, wyjebał
się),
środek jest wszędzie,
każda cząstka jest centrum,

jak myśleć, gdy jest zimno,
gdy z matematyki
sens ma jedynie geometria,
geometria człowieka,

gdy człowiek jest nieustannie
do czegoś sprowadzany, na
przykład sprowadzany
do pieniądza, do parteru
pieniądza, co może mariaż

pieniądza i miłosierdzia,
co po piśmie, skoro nieść ono
rozkaz; z której strony wyraźniej

objawiać się dno człowieczeństwa
                  : tam, gdzie bez grosza
dziad grzebać w śmieciach, czy

gdzie nieludzko przelewać się
nieistniejące miliony,
                             ja śnione
                                           przez
matematykę.

(warstwowe ja?
odpuszczone z namiętności

„niewzruszone” bardziej niż ziemia)

ja poza obrazem i dźwiękiem

ja poza pismem

ja drgać

przesmyk
do niezbadanego

i to, czego szukalić
myśliciele prorocy

nauczyciele niewidzialnego

odkryć znaleźć wymyśleć

ja niewzruszone gdy boli i cierpieć
ja niewzruszone gdy umierać

                  to jest to Ty
                  (poza wiedząć
                  odpowiedziąć)