Już sto lat temu surrealiści odkryli prawdę o tym, że wiele dramatów współczesnego świata ma korzenie w przywiązaniu do konwencji i tradycji, w przekonaniu o nienaruszalności zastanych reguł gry. Dlatego wymyślali techniki, które panujący w głowach zmurszały porządek nieco przemeblowywały. Wpuszczały do naszych mózgów odrobinę świeżego powietrza.
Surrealistyczne techniki mają tę zaletę, że spróbować ich może każdy. Nie wymagają talentu ani dyplomu. Jest ich oczywiście więcej niż wybór przytoczony przez Poradnik. Od czegoś jednak trzeba zacząć.
Na czas lektury Poradnika wyemigruj z rzeczywistości. Załóż, że wszystko lub prawie wszystko jest możliwe. Wprowadzaj w życie jak najwięcej zawartych w Poradniku wskazówek. Jeśli nie uda się od razu, próbuj dalej. Efekty przewyższą twoje najśmielsze oczekiwania!
56 rad, jak wzbić się ponad rzeczywistość
Automatyczne pisanieUsiądź przy stole z kartką papieru i ołówkiem czy długopisem. Możesz je zastąpić komputerem. Oczyść głowę z wszelkich myśli. Zacznij pisać. Pisz, jak umiesz najszybciej, nie myśląc o tym, co piszesz. Gdy coś ci przeszkodzi, zrób odstęp, po czym pisz dalej. Jeśli potrzebna ci odrobina dyscypliny, wybierz literę, od której po chwilowej przerwie będziesz zawsze zaczynać pierwsze słowo. Nie zmieniaj niczego, nie poprawiaj błędów ani stylistycznych niezgrabności. Uzyskane tą drogą teksty możesz traktować jako punkt wyjścia do pisania utworów bardziej wypracowanych.
Prekursora pisania pod dyktando podświadomości surrealiści widzieli w Lautréamoncie. W pierwszym Manifeście Breton określił surrealizm jako „czysty automatyzm psychiczny, który ma służyć wyrażaniu słowami, pismem bądź innym sposobem rzeczywistego funkcjonowania myśli. Dyktando myśli wolne od kontroli umysłu i niepodlegające żadnym względom estetycznym czy moralnym”.
Z racji medycznego wykształcenia opiekując się podczas pierwszej wojny wycofanymi z frontu żołnierzami, Breton eksperymentował z wywoływaniem u nich strumienia podświadomości. Po powrocie do Paryża postanowił wypróbować metodę na sobie. Doświadczenie podjął z Philippe’em Soupaultem w hotelu Pod Wielkim Człowiekiem. Tam powstały Pola magnetyczne (1920), pierwszy zapis automatyczny i pierwszy artystyczny tekst surrealizmu, nazwany przez Aragona dziełem „dwugłowego autora”. Choć zrodzone w twórczej gorączce, Pola wymagały od swych twórców dyscypliny; „zamazywanie papieru” zajmowało im blisko dziesięć godzin dziennie. Czasem zdania Bretona przeplatały się ze zdaniami Soupaulta, czasem każdy z autorów zapisywał całą stronę. Faksymile rękopisu potwierdza legendę: tekstu nie poddano żadnym obróbkom.
Uwięzieni w kroplach wody, jesteśmy wiecznymi zwierzętami. Biegamy po bezgłośnych miastach i czarowne plakaty już nas nie wzruszają. Po co nam kruche napady entuzjazmu, zwiędłe wybuchy radości? Nie znamy niczego poza umarłymi gwiazdami, przyglądamy się ich obliczom i wzdychamy z rozkoszy. Nasze usta są bardziej wysuszone od zagubionych plaż. Nasze oczy obracają się bez celu, bez nadziei. Zostają tylko kawiarnie, w których spotykamy się, by pić orzeźwiające napoje, rozcieńczone alkohole, a stoły są bardziej lepkie niż trotuary, na które upadły nasze wczorajsze martwe cienie.
Czasami otacza nas wiatr wielkimi zimnymi dłońmi i przywiązuje do drzew ściętych przez słońce. Śmiejemy się, śpiewamy, lecz nikt nie czuje bicia własnego serca. Opada z nas gorączka.
Cudowne dworce nie dają nam już schronienia, boimy się długich korytarzy. Kto chce dalej żyć, musi zdławić monotonne minuty, strzępy stuleci. Dawniej lubiliśmy ostatnie słoneczne dni w roku, wąskie równiny, po których nasze spojrzenia płynęły niczym rwące rzeki dzieciństwa. Zostały tylko odblaski w lasach na nowo wypełnionych absurdalnymi zwierzętami, dobrze znanymi roślinami.
Miasta, których nie chcemy już kochać, umarły. Rozejrzyjcie się wokół: nic tylko niebo i nieużytki, które w końcu znienawidzimy. Dotykamy palcami kruchych gwiazd wypełniających nasze sny. Tam w dali – powiedzieli nam – były cudne doliny, zagubione na Dzikim Zachodzie konne przejażdżki nudne jak muzeum.
Wielu pisarzy, między innymi Anaïs Nin, ceniło sobie w uzyskanych dzięki automatyzmowi utworach poetyckie skojarzenia dalekie od truizmów, zdawkowości i sztywnych wzorców.
Jak nie popełniać samobójstwa
Jeśli przypadkiem najdzie cię chętka odebrania sobie życia, nie działaj pochopnie! Pomyśl o miłościach i przyjaźniach, czekających na twoją pomoc zwierzętach, urokach przyrody, wykwintnej kuchni, różnorodności trunków, koncertach, arcydziełach kina i nieprzeczytanych książkach odłożonych na później. Rzuć okiem na mapę świata z tyloma nieodwiedzonymi jeszcze przez ciebie krainami. Przypomnij sobie słodkie chwile spędzone z rodziną, przyjaciółmi i nieznajomymi z pociągu. Na wszelki wypadek trzymaj się z dala od noży, sznurów, broni, żyletek, aptek, zbiorników wodnych, wysokich budynków, ruchliwych ulic, metra, torów kolejowych oraz wanien. Nie staraj się całkiem stłumić ponurych myśli (i tak się nie da), ale próbuj autodestrukcyjne żądze wykorzystać w sposób twórczy. Przenieś je na kogoś innego, pisząc opowiadanie o sobowtórze. Zrób odzwierciedlający niewesołe nastroje rysunek, zainscenizuj fotograficzny autoportret z pętlą, atrapą rewolweru lub kielichem trucizny. Przygotuj dwuznaczną odpowiedź dla dziennikarzy, zawsze chętnych do roztrząsania kwestii ostatecznych. Tak przetworzone złowrogie myśli przyniosą ciekawe artystyczne plony. Udostępnij je na YouTubie lub poczekaj, aż zrobią to inni. Jeśli jednak koniecznie musisz popełnić samobójstwo, zrób to przynajmniej estetycznie.
W latach dwudziestych minionego wieku paryscy recepcjoniści patrzyli podejrzliwie na samotnych gości bez bagażu, jeden z hoteli zyskał miano „hotelu samobójców”, a most w parku Buttes-Chaumont – „mostu samobójców”. Prasę wypełniły szczegółowe sprawozdania o samobójstwach udanych i chybionych.
Pierwszy numer pisma „La Révolution surréaliste” przedrukował dwa tuziny takich opisów:
DESPERATKA Z PARASOLEM
Compiègne, 5 listopada. W Margny-aux-Cerises pani Biliard, z domu Marie Thiroux, 53 lata, wstała w nocy, po czym, wziąwszy ze sobą latarkę i parasol, rzuciła się do studni sąsiadki, pani Villette, skąd wydobyto jej ciało;
SAMOBÓJCA ZA NAMOWĄ
Makler Henri Durand, panna Hélène Delacroix i jej przyjaciółka Lucienne Bonnot spędzali noc z 3 na 4 września na hucznej zabawie w mieszkaniu przy alei Jeana Jaurèsa. Około trzeciej nad ranem, dając upust nagłej fali czarnych myśli, makler wykrzyknął:
– Boże! Co za głupie życie! A gdybyśmy tak w trójkę popełnili samobójstwo? . . . Powiedziawszy to, wyjął rewolwer i zrobił gest, jakby miał strzelić sobie w głowę. Ręka mu jednak opadła i wyszeptał:
– Nie mam odwagi.
– Tchórz! – zawołała Hélène.Po czym chwyciła rewolwer i wystrzeliła w maklera, który zginął na miejscu.
Po tym tragicznym zdarzeniu zaraz wytrzeźwiała i dała się zaaresztować. Pan Lacomblez postawił jej przed sądem zarzut zabójstwa z premedytacją;
DESPERAT
Pan Lemaire, lat 26, położył się na torach blisko stacji Bercy-La Rapée i pociąg przeciął go na pół;
DZIWNE SAMOBÓJSTWO
Brygadier Bessieux z 10 pułku artylerii w Nîmes zapalił w kantynie trzy świece i kazał zostać ze sobą przebywającym tam akurat kolegom. Gdy świece się wypaliły, poprosił ich, by czym prędzej wyszli, co też zrobili. Brygadier wyszedł za nimi, po czym strzelił sobie w głowę. Toczy się śledztwo, mające ustalić przyczynę tego dziwnego samobójstwa;
OKRUTNE SAMOBÓJSTWO MATKI Z DWOJGIEM DZIECI
Limoges, 9 czerwca. We wsi des Faynes w gminie Roche-l’Abeille, pani Longuequeue, wdowa, lat 44, wraz z synem, lat 24, i córką, lat 17, otruli się, spożywając trutkę na krety. Gdy śmierć nie przychodziła dość szybko, syn usiłował poderżnąć gardło siostrze, po czym strzelił sobie ze strzelby w głowę. Obie kobiety znajdują się w ciężkim stanie.
Surrealistów fascynowały oczywiście nagromadzone w dziennikarskich relacjach irracjonalne, dokładnie opisane szczegóły.
Gdy Paul Éluard na pół roku zniknął z Paryża (patrz: Gdzie podróżować), przyjaciele szeptali o samobójstwie, tym bardziej, że w przeddzień zapadnięcia się pod ziemię podpisał kontrakt na ostatni, jak zapowiedział, zbiorek wierszy pod tytułem Umrzeć od nieumierania. Nie przypadkiem powrót poety do Paryża zbiegł się z rozpisaniem przez surrealistów ankiety Czy samobójstwo jest rozwiązaniem? opublikowanej w drugim numerze „La Révolution surréaliste” w styczniu 1925 roku. „Żyjemy, umieramy – czytamy we Wprowadzeniu do Ankiety. – Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim wolna wola? Wydaje się, że samobójcy działają jakby we śnie. Nie pytamy o stronę moralną. Czy samobójstwo jest rozwiązaniem?”.
Niemal wszyscy respondenci uznali samobójstwo za potencjalne rozwiązanie, choć niekoniecznie dla nich. Artaud nawiązał do swojej teorii samobójców społecznych: „Od dawna nie żyję, jestem już samobójcą. To znaczy, popełniono na mnie samobójstwo”. Widział w samobójstwie „na razie tylko przypuszczenie”, choć wyznawał, że życie jest dlań nieznośną męką.
Ankieta wywołała falę oburzenia, źle przysługując się surrealizmowi, który część krytyków będzie odtąd jeszcze chętniej rymowała z nihilizmem. Tymczasem jedynie poeta René Crevel dał odpowiedź pozytywną: „Śmierć, która kusiła mnie kilkakrotnie, przewyższała pięknem strach przed nią (…). Chciałem otworzyć drzwi i nie śmiałem. (…) nie znajdując sensu w życiu, czy miałbym siłę dalej go szukać, gdybym nie widział rozwiązania w ostatecznym, nieodwracalnym geście?”.
Idea odebrania sobie życia przewija się przez wszystkie teksty Crevela, które układają się jakby w spisek knuty przez pisarza przeciw samemu sobie. „Ludzie inteligentni, zbyt inteligentni (bo to zmysł krytycyzmu, wróg możliwości, nas zabija) słusznie używają przeciw sobie sznura, trucizny i rewolweru. (…) Inteligencja pcha do samobójstwa. (…) Ale czy obsesja samobójstwa nie jest przeciw niemu najlepszą bronią?” – pytał dziesięć lat przed udzieleniem sobie jednoznacznej odpowiedzi. Jego samobójstwo wyczytała ponoć wcześniej w kartach Gala Dalí.
Crevel zabił się w 1935 roku, w przeddzień otwarcia Międzynarodowego Kongresu Pisarzy w Obronie Kultury (do którego – wskutek skandalu wywołanego spoliczkowaniem Erenburga przez Bretona – partia komunistyczna surrealistów nie dopuściła). Odgrywając scenariusz opisany w swej pierwszej książce, Wybiegi – której bohater „zapomniał przytknąć zapałkę” do palnika z odkręconym gazem – zmarł, przypiąwszy sobie wpierw do marynarki kartkę: „Skremujcie mnie. Ohyda”.
Oprócz niego spośród surrealistów zabili się Óscar Domínguez, Gherasim Luca, Pierre Molinier, Jacques Rigaut, Kurt Seligmann, Unica Zürn, Wolfgang Paalen oraz zakochany w Gali młody poeta André Gaillard.
W 1929 roku, w wieku trzydziestu jeden lat, zastrzelił się poeta i dandys Jacques Rigaut, kolekcjoner pudełek od zapałek, autor Centralnego Biura Samobójstw, znany ze zwyczaju niszczenia własnych wierszy. Przed uczynieniem ostatecznego kroku ułożył wokół siebie kompozycję pasujących kolorystycznie do zdarzenia poduszek. Nie chcąc spartaczyć, wymierzył linijką trasę kuli z lufy do serca. Własną śmierć przygotowywał długo, wyglądając idealnej chwili i poświęcając samobójczej kwestii najlepsze partie swego liczącego nie więcej niż dwieście pięćdziesiąt stron dorobku. „Będę pięknym umarłym”. „Spróbujcie pohamować kogoś, kto podróżuje z samobójstwem w butonierce”. „Po raz pierwszy zabiłem się na złość kochance. (…) Po raz drugi z lenistwa. (…) Po raz trzeci… (…) Samobójstwo jest łatwym rozwiązaniem. (…) Chciałoby się, wyruszając w drogę, zabrać ze sobą Notre-Dame, miłość lub Republikę. Samobójstwo powinno być powołaniem”. Man Ray okazał się jasnowidzem, na sześć lat przed śmiercią portretując go w pozie ukrzyżowanego. Cztery lata po wydrukowaniu wyników ankiety wyszedł pośmiertnie artykuł Rigauta, w którym znalazło się zdanie: „Samobójstwo musi być powołaniem”.
Malarz Óscar Domíngez przewidział własną śmierć w autoportrecie z podciętymi żyłami. Dwadzieścia siedem lat później, w sylwestra 1957 roku, makabryczny scenariusz zrealizował.
Dwa lata później podążył jego śladem Wolfgang Paalen, strzelając sobie w głowę. Na miejsce dramatu wybrał malownicze wzgórze pod Miastem Meksyk. Jego ciało zjadły dziki. Pierwsza część życia tego tak cenionego przez Pollocka artysty upłynęła w dostatkach dzięki interesom ojca, wynalazcy termosu. Druga toczyła się w cieniu psychozy matki i samobójczych śmierci dwóch braci.
Unica Zürn, pisarka i malarka o wrażliwości zbyt subtelnej na każdą epokę, pacjentka zakładów psychiatrycznych, towarzyszka życia i modelka Hansa Bellmera, nim uczyniła krok ostateczny, szukała „prawdziwych znaczeń” w kabale, cyfrach 6 i 9, symbolice chmur, zbieżności pozornie niezwiązanych wydarzeń. Stała się mistrzynią anagramów, lecz „prawdziwych znaczeń” nie znalazła. W Jaśminowym mężczyźnie (1970) z naukową dociekliwością opisała proces popadania w szaleństwo, osładzany świadomością możliwej ucieczki w niebyt:
Pewnego ranka, gdy jest sama w domu, spostrzega spory hak w ścianie nad kuchennymi drzwiami; w łazience znajduje sznur.
Gaśnie odrobina odwagi, iskierka radości. W chwili, gdy wchodzi na krzesło, by włożyć głowę w pętlę, widzi wpatrzone w siebie wielkie, piękne oczy pary obserwujących ją kotów. Koty przeciągają się i ziewają, dostojne, zimne, a nade wszystko obojętne wobec stojącej na krześle postaci z pętlą na szyi.
Zafascynowana skokiem w pustkę, opowiedziała dzieje poznanych w psychiatrycznych klinikach chorych – niedoszłych bądź już martwych samobójczyń. Historię lubiącej rysować szalonej dziewczynki, która wyskakując przez okno, pociągnęła za sobą matkę. Przygodę grubej wariatki, co – skacząc z czwartego piętra z niemowlakiem w ramionach – upadła tak szczęśliwie, że dziecku nic się nie stało. Feralną próbę podcięcia sobie żył przez dziewczynę, która w ostatniej chwili zadzwoniła po pomoc i musiała potem płacić za czyszczenie powalanych krwią mebli. Udane samobójstwo brata jednej z pacjentek, który wyszedłszy z zakładu, nie chciał dłużej żyć.
Pogrążona w straceńczych myślach bohaterka książki i alter ego autorki potrafiła zmylić lekarzy, badających jej reakcje na widok fotografii przechylonej przez balustradę mostu kobiety. W klinice w Wittenau nieskutecznie podcięła sobie żyły. Podczas ataku halucynacji widziała się w roli zadającego sobie śmierć skorpiona. Jak Leonora Carrington, odnosiła własne obsesje do politycznych zdarzeń, rozpoznając w innej pacjentce samobójczynię przybyłą do Paryża, by dokonać samospalenia w akcie protestu przeciw wojnie w Wietnamie.
W Ciemnej wiośnie (1969) pokazała à rebours idealizowaną przez surrealistów miłość szaloną. Epilog był zapowiedzią jej samobójczej śmierci w 1970 roku:
Słońce dalej świeci i ptaki śpiewają. Ogarnęła ją głęboka rozpacz. Zakaz chodzenia na basen oznacza, że nigdy więcej już go nie zobaczy. (…) Perspektywa niewidzenia go równa się dla niej śmierci. (…) Otaczają ją wrogowie. Same bariery i przeszkody. Wygląda przez okno i myśli o zbliżającej się śmierci. Postanowiła wyskoczyć przez okno. Jeśli skoczy dość daleko, jej ciało nabierze dosyć rozmachu, by mogła »umrzeć na obcej ziemi«. Upadnie do ogrodu sąsiadów. (…)
Ojciec trzyma w nocnej szafce naładowany pistolet. Czy jemu też zdarza się myśleć o samobójstwie? Przechodzi jej przez głowę, że każdy od czasu do czasu rozważa myśl o zadaniu sobie śmierci. (…)
Czy szczęśliwi ludzie w ogóle istnieją? Ile osób na świecie stoi teraz w oknie, zastanawiając się, czy skoczyć? Zalewa ją fala współczucia dla ludzi, zwierząt i siebie samej. (…)
Wybiera z szafy najelegantszą piżamę, ubiera się w nią. Raz jeszcze podziwia się w lustrze. Wyobraża sobie, jak jej ciało upadnie na trawnik i jak piękna piżama pokryje się krwią i ziemią.
Na cmentarzu zapanuje głucha cisza. Ludzie będą po sobie spoglądać w poczuciu winy: Nie widzisz, że to dziecko zabiło się z miłości? Od tego dnia rodzice będą traktować dzieci z dużo większą wyrozumiałością i uczuciem, żeby nie spotkało ich to samo. Myśli o ciasnej, twardej trumnie, w której nie może wyciągnąć się tak wygodnie, jak w miękkim łóżku. Trzeba leżeć prosto i sztywno, jak żołnierz. A co, jeśli upadek spowoduje, że tylko się połamie, ale przeżyje?
Może będzie sparaliżowana do końca życia? (…)
Chce po śmierci pięknie wyglądać. Chce, żeby ją ludzie podziwiali: nigdy nie widzieliśmy tak pięknego martwego dziecka.
Teraz w pokoju panuje prawie całkowita ciemność. Tylko przez okno dochodzi słabe światło latarni w oddali. Teraz już jej nie obchodzi, czy umrze »na obcej ziemi«, czy we własnym ogrodzie. Wchodzi na parapet, trzymając się mocno za sznurek żaluzji i po raz ostatni patrzy na swoje podobne do cienia odbicie w lustrze. Stwierdza, że wygląda ślicznie. Ślad żalu miesza się z poczuciem zdecydowania. »Już po wszystkim«– mówi spokojnie i czuje się martwa, choć jej stopy stoją jeszcze na parapecie. Upada na głowę i skręca kark. Jej drobne ciało, dziwacznie wykręcone, leży na trawniku. Pierwszy znajduje ją pies. Wsadza jej łeb między nogi i zaczyna lizać. Kiedy się nie rusza, cicho skamle, po czym kładzie się obok na trawie.
Czym traktowanie kwestii samobójstwa przez surrealistów różni się od sposobu, w jaki myśleli o niej ich współcześni? Przede wszystkim – tak jak o innych tematach tabu, na przykład o seksie czy zjawiskach nieuchodzących jeszcze za godne poważnych rozważań, jak choćby senne marzenia – surrealiści o samobójstwie rozmawiali. Nie rozpatrywali go ani w kategoriach wykroczenia poza granice przyjętej moralności, ani nie interesowali się warstwą plotkarsko-anegdotyczną. Widzieli w spychanych poza ramy społeczeństw wyrzutkach: szaleńcach, naiwnych artystach, potencjalnych i rzeczywistych samobójcach wrażliwość nieprzeniknioną dla strażników normalności. Antonina Artauda teoria „samobójców społecznych” (wśród których znaleźli się i Nerval, i Rimbaud, i Lautréamont, i Baudelaire, i Huysmans, i Kierkegaard, i Nietzsche, i Poe) – skazanych przez bliźnich na alienację, szaleństwo i śmierć – dopełniała wizji wariatów oraz samobójców postrzeganych jako jednostki wybitne. Wybór między życiem a śmiercią odczytywali jako wyraz wolności. „Najpiękniejszym darem, jaki dostajemy od życia, jest to, że można je w każdej chwili opuścić” – w Antologii czarnego humoru pisał Breton o Jacques’u Rigaut.
Większość surrealistów jednak tylko na temat samobójstwa fantazjowała; w krótkiej powieści Gisèle Prassinos Twarz muśnięta smutkiem samobójstwo popełnia bądź usiłuje popełnić aż siedem postaci.
Mistrzem terapeutycznego używania sztuki był Man Ray. Gdy opuściła go Lee Miller, zamiast z rozpaczy się powiesić, zastrzelić się lub zażyć truciznę, zrobił wszystko naraz. Na autoportrecie z 1932 roku patrzy posępnie na pistolet naładowany papierosem, na szyi ma pętlę, a przed sobą kielich z fatalną zawartością. Przymiarką do tego zdjęcia był portret leżącej na podłodze muzy i kochanki, Kiki z Montparnasse’u, odgrywającej scenę odebrania sobie życia z pomocą zawartości stłuczonej fiolki.
Samobójstwo w podobnym duchu zainscenizował w latach sześćdziesiątych Christian Zeimert, czyn swój dedykując Rolandowi Toporowi. Sfotografował się z pętlą na szyi oraz wywaloną z ust atrapą gigantycznego jęzora, który straceńczym gestem zaraz utnie olbrzymimi nożycami. Topor z kolei w opowiadaniu Trup w moim łóżku uśmiercił nie siebie, lecz swego sobowtóra.
Zdecydowaną opinię w kwestii pozbawienia się życia miała Leonora Carrington. Przed tym gestem wzbraniała się z prostego powodu: zbyt ją ciekawiło, co przyniesie jutro.