POLSKA W OGŁOSZENIACH

Mariusz Szczygieł

Illustration by Andrea Popyordanova

Zarób milion w minutę, Stargard, skr. poczt . . .

Radę, jak zarobić milion złotych w minutę, odbieram na poczcie, zapakowaną w szarą kopertę. Zanim jednak dostanie się ją do ręki, trzeba zapłacić, a poczta wyśle sumę do nadawcy.

Rada: „Musisz mieć—czytam—odpowiednią sumę pieniędzy, którą złożysz w banku na taki procent, aby co minutę procentowała Ci o milion. Jaka to ma być suma? To już musisz obliczyć sam. Lucyna ze Stargardu.”

Za radę płacimy Lucynie 42 tysiące złotych, za zaliczeniem pocztowym.

Samotna matka w trudnej sytuacji finansowej prosi o pomoc. Ola, Drohiczyn.

Ma 28 lat i dwa aniołki: Maćka i Elwirę; mąż zmarł dwa lata temu, bardzo pił. Zasiłek plus rodzinne wynosi milion z hakiem. Dostała trzy listy: płatny—„milion w minutę” i dwa bezpłatne, od kobiet. Napisały, żeby się nie łudziła, że ludzie jej pomogą. One były w podobnej sytuacji i nikt im nie podał ręki.

„Pani też nikt nie poda”—pocieszyła ją pierwsza.

Czy w związku z tym ogłoszeniem spotkało Olę coś przyjemnego?

—Tak—mówi—przecież te dwie kobiety nie pozostały obojętne na mój los.

Młody, atrakcyjny przyjmie pracę tokarza lub jako pan do towarzystwa.

„Nazywam się Krzysztof Łokietek, mam 22 lata i profil tokarski. Po wojsku stanąłem po zasiłek, bo tu, w Mińsku Mazowieckim, urząd pracy nie dał mi ani jednej oferty. Zamieściłem ogłoszenie i przyniosło ono pański list, w którym ujawnia się tylko dziennikarska ciekawość. W pana życiu ten incydent to kolejne doświadczenie, dla mnie list, który nie odmieni mego losu. Ogłoszenie nie przyniosło mi nic niesamowitego z wyjątkiem tego, że straciłem nadzieję, a z nią chęć do dalszego życia.”

Atrakcyjna bezrobotna, lat 25, szuka pracy.

„Atrakcyjna” jest wysoka, nosi szpakowate włosy i wąsik. Jest mężczyzną, mieszka w Kędzierzynie-Koźlu. Dawał kilka ogłoszeń typu:

„Trzydziestopięcioletni, solidny, z prawem jazdy…”, ale nie otrzymał żadnej ciekawej pracy. Chciał sprawdzić, co traci nie będąc atrakcyjną dziewczyną.

Traci więc:

A) „Nagie pozowanie w Niemczech”, od 350 do 700 marek za sesję. Propozycja nadeszła od mężczyzny z gminy Kwilcz w Poznańskiem, który oczekuje na 24 zdjęcia nagiej sylwetki;

B) „Wolne od troski życie w luksusie”—ślub z bogatym Niemcem;

C) Zajęcie barmanki w Belgii, „ale—zastrzega się oferent z Lublina—nikt nikogo do niczego nie zmusza i każda barmanka robi wszystko z własnej woli”;

D) Posadę masażystki w Poznaniu—„typowy masaż całego ciała z akcentami na pewne miejsca aż do finału, 12 godzin co trzeci dzień”;

E) Pracę w agencji towarzyskiej w Holandii: „Już w pierwszym miesiącu pracy—24 miliony złotych, a gdy dziewczyna się przyzwyczai, zarabia dwa razy tyle. W tej chwili pracuje u nas kilka Polek i Węgierek, ale brak nam dziewcząt. Działa ograniczenie: kandydatka powinna mieć 18–25 lat. Po przekroczeniu dwudziestego szóstego roku życia osoba ta nie jest już tak bardzo pożądana. Jest to całkowicie legalna i dająca kobiecie zadowolenie praca.”

Jestem po krachu finansowym, dla pieniędzy zrobię wszystko.

Człowiek po krachu jest przystojny i wysportowany, ma jasne włosy, 25 lat i dwa osiągnięcia: raz uciekł z więzienia w Raciborzu, raz nielegalnie przekroczył granicę. Ma siedem wyroków za sobą. Jesienią 1992 roku wyszedł na wolność, ale rodzina kazała mu szukać innego miejsca do życia; urząd pracy nie dał mu szans, a opieka społeczna—500 tysięcy złotych. Wiedział, że trzeba myśleć nowocześnie i dał to ogłoszenie.

„Nic z niego nie wyszło—napisał—jestem recydywistą-sprinterem i nie mogłem zostać ani akwizytorem, ani ochroniarzem. Proszę mi uwierzyć, dla mnie nie przewidziano żadnej przyszłości.

Nie szkodzi jednak, że nic nie wyszło. Najpiękniejsze w tym ogłaszaniu było oczekiwanie na to, że znowu stanę się normalnym człowiekiem. W dniu, w którym pisał pan do mnie list, o godzinie 17.40 w Karpaczu znów zostałem aresztowany za kradzież złotego pierścionka.”

Sprzedając kamienie żółciowe, zarobisz fortunę.

Adam P. z Prusic zdobył list od Petera Zuzka z Windhagen w RFN. Peter Zuzek skupuje suche kamienie żółciowe. Koloru brązowego, bo rdzawy farbuje. Za 1 gram całych płaci 8 dolarów. Nie kupuje kamieni pokrytych białą pleśnią ani rurek z przewodów żółciowych. Osobiste dostawy tylko po ustaleniu terminu. Windhagen leży 30 km od Bonn, wyjazd z autostrady na Bad Honnef w prawo, po 100 metrach jeszcze raz w prawo, kilometr prosto, około 300 metrów za bankiem—żółty dom numer 65. Peter Z. rozumie po polsku.

Rzecz jasna, nie chodzi o kamienie ludzkie, tylko bydlęce.

Adam P. z Prusic udostępnia ksero listu Petera Z. za 59 tysięcy złotych, płatne za zaliczeniem pocztowym. „Proszę nie mieć do mnie żalu, tylko zacząć działać”—dopisuje od siebie na niemieckim liście.

Pieniądze leżą koło ciebie. Podpowiem, jak je znaleźć. Podpowiada bibliotekarka Centralnej Biblioteki Rolniczej.

Wysyła instrukcje: 1) „Techniczno-ekonomiczne założenia produkcji chałupniczej kompletu na ławę: bieżnik plus osiem serwetek” (najlepiej sprzedające się kolory na prowincji to niebieski i zielony, beż jest zgrany); 2) „Zrób w prosty sposób abażur i sprzedaj”; 3) „Jak zarabiać, czytając ogłoszenia prasowe.”

Bibliotekarka inkasuje za rady 45 tysięcy złotych za zaliczeniem. (– Proszę zgadnąć, jak wysoka może być pensja bibliotekarki?—żali się).

Rady bibliotekarki są nieludzkie. Aby podnieść pieniądze, które niby obok nas leżą, musielibyśmy na przykład—przed produkcją bieżnika na ławę—nauczyć się budowania ramy tkackiej, posługiwania oliwiarką, odpowiedniego rozcieńczania lakieru, aby nie sklejał nitek i tym podobnych. Ona sama ukończyła wydział geografii, lubi podróżować. Na jedno ogłoszenie dostaje około 20 odpowiedzi. Głównie piszą bezrobotni, którzy nie mają już żadnego pomysłu na życie.—Wiem, że są u kresu—mówi.

Nie, bibliotekarka nie uważa, że wysyłając tak niesatysfakcjonujące rady oszukuje tych biednych ludzi.—Ja im pomagam. W moim życiu—podkreśla—zaznałam od ludzi wiele dobra i teraz im właśnie dobrem odpłacam.

Powiem, jak w uczciwy sposób poprawić swoją sytuację materialną. K.A., Sokołów Podlaski.

„Czekam z niecierpliwością na tę niezwykłą radę”—napisałem.

„Szanowny Panie—odpisał K.A.—proszę podać, jakiej rady Pan ode mnie oczekuje. Daję bardzo dużo ogłoszeń o różnej treści i nie mogę się zorientować, o co chodzi.”

Sprzedam większą ilość zużytych kopert. Szymon Stosik, Żnin.

„Proszę zdradzić—napisałem—po co komu zużyte koperty?”

„Zupełnie niepotrzebnie doszukuje się Pan sensacji”—odpisał Szymon Stosik. Swego czasu prowadził obszerną korespondencję, po której zostało mu 5 tysięcy kopert. W programie telewizyjnym o Ameryce powiedziano, że tam ludzie usiłują sprzedać wszystko, nawet śmieci. Dał ogłoszenie, odzew był duży. Sprzedał już dwa i pół tysiąca po 150–200 złotych za sztukę. Co się z nimi dzieje? Szymon Stosik ma dwie hipotezy: A) kolekcjonerzy z Izraela skupują starannie rozcięte koperty, płacąc w dolarach; B) ponoć można kupić w Niemczech skuteczny płyn do zmywania pieczątek ze znaczków…

Własny zbiór dowcipów, cena 10 tysięcy złotych.

„W tramwaju:

– Przepraszam, pani wychodzi?

– Nie, a panu?”

230 dowcipów starannie przepisano na maszynie.—Zarobek żaden—skarży się emeryt L.S. z Warszawy.—Z dziesięciu tysięcy złotych, jakie otrzymuję, cztery tysiące zajmuje opłata pocztowa. Jeśli doliczyć dojazd i powrót z poczty, kopertę i manipulacje, można się zniechęcić.

Masz sprawę we Wrocławiu? Nie przyjeżdżaj, załatwię ją za Ciebie. Leszek R.

„Może oddam Panu swoją wrocławską sprawę, lecz muszę wiedzieć, czy zna Pan niemiecki i czy potrafi Pan uśmiechać się na zawołanie?” - napisałem pod przybranym nazwiskiem do Leszka R.

„Niestety, niemieckiego nie znam, ale sprawa jest do załatwienia—odpisał.—Sądzę także, że potrafię się uśmiechać na zawołanie, jak też i nie.”

Napisałem drugi raz do Leszka R. z prośbą o zwierzenia do reportażu. Ma 29 lat, jego firma zbankrutowała. Powody: nie miał przebicia, znajomości, pieniędzy, nie dostał ulg skarbowych. Spróbował z czymś innym: na próbę, bez rejestrowania firmy, zamieścił ogłoszenie.

Minął miesiąc, dostał jeden list, ktoś go pytał o niemiecki i uśmiechy.

Wysłał więc informację, w czym może pomóc jego biuro usługowe. Klient więcej się nie odezwał. Leszek R. sądzi, że źle się sprzedał. Trzeba było napisać zdecydowanie: „Tak, znam obce języki” i: „Oczywiście, że pięknie się uśmiecham”, a nie pisać mętnie w stylu: „sprawa jest do załatwienia.” „Ale uświadomiłem to sobie dopiero potem”—żałuje.

„Minął mi zapał do pracy na własny rachunek—kończy swój list Leszek R.—Znalazłem etat, będę na zwykłej pensji i, jak Boga kocham, nikt w tym kraju nie namówi mnie do wzięcia sprawy w swoje ręce.”

Przyjmę reklamę na antenę satelitarną. Mam balkon w centrum Babimostu.

Brak reakcji.

Erotic club szuka chłopców mówiących po niemiecku, Sulęcin, skrytka . . .

Z Sulęcina nadeszły niemal nieczytelne bazgroły:

„Klub mieści się w Niemczech, a w czym ja pomagam, to można się domyślić. Przepraszam za charakter pisma, lecz mam cholernego kaca i spieszę się na piwko, zaś pierwszą setkę strzelę za Pana zdrówko i udany reportaż. Może ma Pan jeszcze jakieś pytania na temat, proszę pisać, tylko przed wypłatą, bo po wypłacie trudno odczytać moje pismo.”

Podpis nieczytelny.

Opieka nad grobami. Mogę przesłać zdjęcie. C. Nawrocki.

Nie sądziłem, że C. Nawrocki jest aż tak przedsiębiorczy: „Odpowiem na reporterskie pytania—odpisał—lecz za wynagrodzenie równe cenie ogłoszenia w »Gazecie Wyborczej«.”

C. Nawrockiemu wysłałem sto tysięcy złotych.

„Działam trzy lata—wyznał.—Opieka polega na tym, że lokalizuję grób, dokonuję gruntownych porządków, sadzę kwiaty, remontuję części metalowe itd. Jednorazowa usługa waha się od 500 tysięcy do 5 milionów złotych. Zleceniodawcami są osoby lepiej sytuowane i zaawansowane wiekowo. W dwóch przypadkach szukanego grobu nie było. Klienci wymagają czasem potwierdzenia wykonania określonych prac przez kościelnych czy księży. Nie mam żadnych pomocników, samemu wygodniej jeździć po kraju. Podjąłem się tego typu usług, bo brak innej pracy.

Jeśli w przyszłości będą wycieczki na Marsa, niewykluczone, że zorganizuję je właśnie ja.”

Zdradzę, jak urosnąć. Max ze Skierniewic.

„Prawie niezawodną metodą na poprawę swego wzrostu jest chodzenie po górach. Taką opinię wydało wielu lekarzy. Być może w twoim regionie nie ma żadnych gór, proponuję zastąpić to wchodzeniem na schody w wielokondygnacyjnych budynkach.”

Rada jest najtańsza ze wszystkich—25 tysięcy złotych.

Lego—dużą ilość oddam wybranej osobie.

Rodzina z Czeladzi: on—policjant, ona—opiekunka społeczna. Nie zdawali sobie sprawy, że chęć podarowania zwyczajnych klocków ujawni tyle ludzkiej krzywdy.

Dostali trzydzieści listów, wybór był bardzo trudny; wybrali list Jacka z podlubelskiej wsi. „Moja mama—napisał—jest biedna, ale nie jest nam źle. Mamy dużo pomysłów. Gdy w domu jest tylko chleb, ja pożyczam trochę cukru w stołówce, w szkole. Wtedy robimy sobie danie. Na kromkę kropi się trochę wody z kranu i sypie cukier, żeby się przykleił do chleba. To jest bardziej smaczne niż różne słodycze.” Do listu Jacek dołączył 5 tysięcy złotych na przesyłkę.—I ten gest przesądził o naszym wyborze—mówi policjant.

Uznał z rodziną, że popełnili błąd. Napisali o dużej ilości klocków Lego. Dla nich duża ilość oznaczała kartonik różnych niekompletnych klocków po córce. Odnieśli wrażenie, że ludzie liczyli na więcej.

Mają moralnego kaca:—Gdybyśmy nic nie wysłali, mielibyśmy spokój?

Z powodu wyjazdu do USA wybranemu oddam Fiata 126p (1988).

Prosiłem o fiata w liście poleconym. Nie zareagowano.

Wysyłam odzież najbardziej potrzebującym. P. z Lubina.

Napisałem do P. w dwóch osobach: jako emerytka i jako dziennikarz. Emerytce P. odpowiedział, że odzież importuje z USA i to musi trochę kosztować, jeśli się emerytka decyduje, niech napisze jeszcze raz. Dziennikarzowi P. oznajmił: „Bieda ludzka osiąga zenit, a ludzi dobrego serca jest niewielu. Jako katolik i człowiek prawy nie mogę patrzeć na biedę. Sam mam 26 lat i pięcioro dzieci. Postanowiłem dzielić się z najbardziej potrzebującymi tym, co mnie zbywa, co zostaje po moich dzieciach. To wszystko, co jako człowiek mogę zrobić dla swoich bliźnich. Nie szukam rozgłosu.”

Jeśli posiadasz zbędną odzież dla chłopców 10 i 15 lat, proszę wyślij, bardzo nam ciężko. Kocioł Jadwiga, Wólka . . .

Jadwiga Kocioł przekonała się, że w ludziach może być jeszcze wiele dobra. Po wydrukowaniu ogłoszenia nikt jej nie chciał oszukać, nikt nie naciągnął na fikcyjne gry, nikt nie żądał pieniędzy. Dostała za to trzy piękne paczki.

Ofiarodawca z Warszawy przysłał chłopakom ogromną paczkę, a większość rzeczy okazała się bardzo modna. Jadwiga K. posyła mu zawsze kartkę na święta. Napisała nieznajomemu: „Gdyby było więcej takich ludzi jak Pan, nie byłoby tylu tragedii, a ludzie dawaliby do gazet ogłoszenia radosne.”

Startuję w biegach maratońskich—poszukuję firmy, żeby ją reklamować podczas biegu.

„Serdecznie na wstępie pozdrawiam. Ostatnio prawie nigdzie nie startowałem, bo nie mam za co opłacić startowego i przejazdów. Chodzi mi o to, żeby sponsor opłacił za przejazd i opłatę startową, a ja bym go reklamował na koszulce. Kocham maratony i nie chcę z nimi kończyć, ale jak nikt się nie zgłosi, będę musiał skończyć z bieganiem, a wtedy życie straci dla mnie sens. Mieszkam na wsi, tu u nas nic po prostu nie ma, każdego dnia trenuję po lesie. Zdobyłem brązowy medal na mistrzostwach Polski LZS w przełajach. A największym sukcesem jest dla mnie ukończenie każdego maratonu, bo to jest coś.

Jestem od 1988 roku żonaty, mam żonę Bożenę, 25 lat i jednego syna Arkadiusza, 3 lata. Żona również nie pracuje i to, co ja dostanę zasiłku, to prawie nic. Mam wyuczony zawód stolarz meblowy, ale nie mam gdzie pracować. Mieszkam na wsi, gdzie nawet nie ma kiosku z gazetami i nie można tu kupić u nas gazet, sąsiedzi nie wiedzą o ogłoszeniu.

Są takie dni, kiedy ubieram się w dres i wychodzę, to niektórzy sąsiedzi po prostu się ze mnie śmieją i mówią—znowu ty idziesz biegać, po co, co ty z tego masz, lepiej byś się zajął robotą, ale jaką robotą? O co im chodzi, czy są zazdrośni, że nie mogą też iść pobiegać, proszę bardzo niech też idą, nikt nikomu nie zabrania. Czasami zastanawiam się, co w tym jest złego, że ja biegam, dlaczego się śmieją. Mam takiego sąsiada, co prawie codziennie przychodzi do domu pijany, ma żonę i dzieci, ale z niego nikt się nie śmieje, czy to znaczy, że on robi dobrze, czy ja mam również przychodzić do domu pijany, żeby sąsiedzi powiedzieli, ten teraz robi dobrze.

Och!!! Jakby to było pięknie, żeby się zgłosił jakiś sponsor, tobym tym sąsiadom wytarł oczy. Kazimierz M.”

Szukam sponsora. Marek, Szczytno.

„Mareczku, jestem miłą panią w średnim wieku—napisałem.—Mogłabym Cię sponsorować.”

„Mam 19 lat—odpisał Marek. Nie mam pieniędzy na zapłacenie prądu i gazu. Mam 10 milionów złotych długu. Przydałaby się pomoc finansowa. W zamian mogę przyjechać i zrobić pani prawie wszystko.”

Jako pani nie zareagowałem. „Jestem reporterem—napisałem jeszcze raz.—Czy zechce odpowiedzieć Pan na kilka pytań?”

„Zawodu to ja jeszcze nie mam—odpisał Marek—bo mam dopiero 17 lat. Planuję założyć firmę, gdy skończę zawodówkę. Chciałem sprawdzić, czy mam dryg do tych spraw, znaczy—czy załapię sponsora. Jestem bardzo zadowolony, chociaż nie skorzystałem z przysłanych mi ofert. Najbardziej było mi głupio, gdy musiałem odmówić firmie N., która od razu chciała mnie przyjąć do pracy.”

Sex-man, przyrząd opatentowany, poprawiający współżycie, Konstancin, ul . . .

Inżynier Longin Skawiński (70 lat, marynarka w cytrynowo-zieloną kratę) uszczęśliwia ludzi. Opatentował „przyrząd przeznaczony dla mężczyzn chorych, którzy mają kłopoty z gotowością seksualną.” Przyrząd jest w kolorze amarantowym (nr normy WTO-01/90).

Inżynier lubi wino, kobiety i literaturę. Żona i siostra są lekarkami, świętej pamięci ojciec kończył szkołę medyczną w Baku, za cara. Zaraz po wojnie Longin Skawiński miał wspólną kuchnię z pewnym małżeństwem: on wrócił z Oświęcimia „fizycznie nieczuły na żonę”, ona go bardzo kochała. On poprosił swego kolegę, by czasem go zastępował. Podczas zastępstwa żona stawiała na oknie książkę, on wychodził z psem. Mógł wrócić dopiero, gdy książka zniknęła zza szyby.—To była wielka miłość i wielkie poświęcenie—ocenia inżynier.

—Nie mogłem na to patrzeć, bardzo mu współczułem.

Inżynier jest wierzący. Dostał raz list z Danii, a w nim wielkie pretensje do Boga; rozpadło się małżeństwo, uczucie—tak pisał autor listu, lecz ważne jest też spełnienie. Więc inżynier Longin Skawiński chce ludziom pomagać, aby nie oskarżali Pana Boga pochopnie.

Pracuje sam w cichym warsztacie, nie ma następcy; popyt jest taki, że do produkcji mógłby zatrudnić jeszcze z 10 osób, ale wtedy miałby większe zyski, musiałby zawiesić emeryturę, na co nie ma ochoty.

Inżynier uszczęśliwia średnio 500 małżeństw rocznie.

Siedzimy przed stosem listów w mieszkaniu Longina; nad nami Mona Lisa i Matka Boska; czytamy podziękowanie od wojskowego: „W krytycznych momentach miałem ogromne kłopoty, partnerka wpadała w złość i cała przyjemność stawała się awanturą. Bardzo nam Pan pomógł, dziękuję i zamawiam nowe wzory.” Drugi list to prośba ze wsi: „Jesteśmy z mężem po ciężkich chorobach, został impotentem. Jednak może tą drogą przeżyjemy jeszcze coś wspaniałego. Czekamy na intymną przesyłkę.”

Ewangelię św. Jana wysyłam. 06-500 Mława, . . .

Na okładce Ewangelii—łąka. Nie wiadomo, kto ją przesyła. Ewangelia jest za darmo.