Przeprowadzono śledztwo, pan Lambercier z rodziną urządzili przesłuchanie, mordercze inkwizytorium; pytający nie mieli wątpliwości, że to Jan Jakub był sprawcą nieszczęścia, ba, wręcz małej zbrodni: nikt inny nie przebywał w pokoju, nie zauważono nikogo, kto by wchodził; winien, winien, winien. Jan Jakub przeczył, protestował, zaklinał; sprowadzono z daleka jego wuja Bernarda; surowość i autorytet krewnego nie skłoniły Jakuba do wyznania winy. "Nie było sposobu wydobyć ze mnie wyznania. Brany na kilkanaście zawodów do kaźni i doprowadzony do najopłakańszego stanu, pozostałem niewzruszony. Byłbym poniósł śmierć i byłem na nią zdecydowany". Za sam występek, ale też za opór i zatwardziałość, za bezczelne zaprzeczanie, za krnąbrność, za swoje głupie ośmioletnie życie, za te zmrużone niebieskie oczy, za potrząsaną z godnością grzywkę, za wypieki na twarzy, za węża ukrytego w gaju, za pierwszy grzech człowieka, za klęskę wieku dorosłego wymierzono jemu oraz kuzynkowi, który też coś przeskrobał - wedle jego zapewnień bezwiednie, lecz w ocenie sądu rozmyślnie - stosowną karę. Zamknięci w pokoju leżeli w jednym łóżku i, w poczuciu bezsilności i niesprawiedliwości, obejmowali się, unosili spod pościeli, stawali na ramie i krzyczeli wściekle w doskonale wyuczonej łacinie: Carnifex! Carnifex! Kat, kat, wszyscy kaci!
Kiedy Jan Jakub wspomina to zdarzenie, pisząc swe Wyznania, jest już starym człowiekiem, lecz jego ręka drży, fale krwi uderzają mu do twarzy i czuje, że "dziś jeszcze puls wali (...) jak młotem". Minęło pół wieku niemal, pół wieku, i nic się nie zmieniło, blacha nadal parzy, jest tak, jakby to było wczoraj. Wczoraj grzebień został złamany, wczoraj rzucono na niego fałszywe oskarżenie, wczoraj ukarano, wczoraj zwątpiono w jego niewinność, nie wysłuchano głosu jego serca. Pół wieku!: "Upłynęło blisko pięćdziesiąt lat od tej przygody i nie obawiam się już, aby mnie powtórnie ukarano; otóż, oznajmiam w obliczu nieba, że byłem niewinny. Nie złamałem ani nie dotykałem grzebienia, nie zbliżyłem się do blachy, nawet mi to w myślach nie postało. Niech nikt nie pyta, w jaki sposób stała się szkoda; nie wiem i nie pojmuję; to jedno wiem, że nie ja byłem winny".
Jean Starobinski w swej pięknej książce Jan Jakub Rousseau. Przejrzystość i przeszkoda mówi o całym zajściu z grzebieniem jako o scenie wygnania z raju. Mały Jan Jakub żył w przekonaniu, że raj to wzajemna przezroczystość serc, porozumienie między ludźmi pełne i bezpośrednie, że słowa i uczucia przechodzą od jednych do drugich, od Jana do Zofii, od Zofii do Pawła, jak promień z oka do oka. Lecz oto dowiedział się, że własne uczucia, własna pewność - co do swej niewinności na przykład - nie dają się przekazać, wyrazić, opowiedzieć. Na drodze ku sercom innych stanęła przeszkoda; przekonanie płynące z głębi jego własnego serca nie mogło już ku nim dotrzeć. Świat był taki jasny, przejrzysty; słońce tamtego ranka wpychało się niecierpliwie w pokój i nagle wszystko się zmieniło, padł na ten dzień mrok oskarżenia i odrzucenia. Świat się zasępił, spochmurniał i stracił blask, który wcześniej aż po horyzont torował drogę oczom; teraz już tylko gdzieś w głębi mroku niewinne serce Jana Jakuba tliło się jak gorący, niewygasły, niepotrzebny kryształ. Od tego zdarzenia, powiada, przestał się cieszyć niezmąconym szczęściem; wyznaczyło ono kres dzieciństwa; oto przytrafiła się katastrofa, która przecięła jego życie, pozostawiając po jednej stronie czas czystości, niewinności i naiwności, po drugiej, nieskończenie dłuższej, otwierając żmudną, codzienną grę pozorów. "Zaczęliśmy się kryć, udawać, kłamać". Później, raz jeden, powie nawet: "stałem się tym, na kogo wyglądałem". Niszczycielem grzebieni, przebiegłym lisem, sprytnym kłamczuszkiem, kimś innym niż on sam. Jak wówczas w Turynie, gdy ukradł wstążkę pannie Pontal, różową wstążkę ze srebrem, już przecież znoszoną, nieco wytartą, i winą za ten uczynek obarczył Maryjkę, kucharkę pani de Vercellis, dziewczynę ładną, skromną, słodką, "dobrą, cnotliwą i nieskazitelnie wierną". Żałował przez czterdzieści lat; miał nadzieję, że za tę zbrodnię odpokutował czterdziestoma latami prawości i honoru oraz lawiną nieszczęść, która przygniotła schyłek jego życia, obarczyła umieranie.
Wydaje się, że to właśnie Jan Jakub Rousseau, nieszczęsny strażnik grzebienia, obudził dawne pojęcie i pierwszy wprowadził przezroczystość jako samoistny obiekt (idei, uczuć, fantazmatów) do wyobraźni i literatury europejskiej; to w jego pismach staje się ona oznaczeniem ideału, najwyższej wartości, której jego własne, Jana Jakuba, istnienie jest czy mogłoby być - gdyby nie zamknięte serca innych ludzi - najpełniejszym wcieleniem. "Moje serce jest przezroczyste niby kryształ", powtarza wielokrotnie w swych listach i Dialogach. Lubi, gdy zaczyna rozprawiać o szczerości, pisać na swój temat nie tylko w pierwszej, lecz i w trzeciej osobie, nabierać dystansu, by ustanowić obiektywną miarę stwierdzeń: "Jego serce, przezroczyste niby kryształ, nie umie kryć niczego, co się w nim wydarza; każde poruszenie, którego ono doznaje, trafia do jego oczu i rysuje się na jego twarzy". Serce kryształowe, serce przezroczyste - ideał jest tyleż duchowy, co niemal fizjologiczny. "Jeśli umiem wyobrazić sobie serca Julii i Klary - pisał o bohaterkach swej Nowej Heloizy - to były dla siebie przezroczyste". W takie serca można wierzyć, lecz można je sobie także wyobrażać, nie jako przenośnię, lecz przejrzystą materię.
Marzenie o pierwotnej przezroczystości pozostałoby metaforą utopijnego stanu szczęścia i Jan Jakub nie doszedłby zapewne do kresu swego wielkiego, nadzwyczajnego szaleństwa, które nadal wzbudza nienawiść i niechęć (ileż oskarżeń w opiniach pisarzy, filozofów i krytyków po dziś dzień, ileż wypomnień, te porzucone dzieci, te maniactwa, te dziwne związki z kobietami, ta rewolucja francuska), gdyby nie jego zainteresowanie przejrzystością jako stanem tyleż duchowym, co fizyczno-chemicznym. Przejrzystością nie tylko jako środowiskiem relacji międzyludzkich i, co za tym idzie, społecznych, ale też jako stanem psychofizycznym. Bardzo zajmowały go procesy witryfikacji, o których pisał w swych Instytucjach chemicznych; interesowały go prace niemieckiego fizyka Joachima Bechera, który uważał, że "człowiek jest ze szkła i do szkła może powrócić", i był przekonany, że po odpowiedniej obróbce można przemienić zwłoki w "piękne, przejrzyste szkło" (co najnowsze technologie, stosowane w Ameryce merkantylnie, opanowały do perfekcji; za odpowiednio wysoką opłatą zmarłe ciało można przetworzyć w kryształowy - z mocnym, niebieskim odcieniem - sygnet do noszenia na palcu).
W tym zresztą okresie (połowa XVIII wieku) wyobrażenie ciała ze szkła zyskuje na sile; pojawia się między innymi w bardzo wówczas czytanych Rozmowach o wielości światów Fontenelle'a i w traktacie filozofa La Mettrie. Wyobrażenie to czerpie napęd z technologicznego postępu w produkcji szkła i jego rozpowszechnienia się jako materiału użytkowego w stuleciu poprzednim. Siedemnastowieczna wyobraźnia szkła jest jeszcze negatywna, wiąże się z barokowym dyskursem o kruchości i marności istnienia. Robert Burton w Anatomii melancholii wyróżnia wśród "melancholików lękliwych" takich, którzy "są cali ze szkła i nie znoszą, by ktoś do nich podchodził", w Medytacjach o filozofii pierwszej Kartezjusz mówi również o melancholikach, którzy pod wpływem waporów z czarnej żółci wyobrażają sobie, że "są dzbanami bądź mają szklane ciało"; idea szklanej kruchości (bo puchary, kieliszki, bo przezroczyste kule, bo bańki mydlane bliskie pęknięcia) rozpościera się też przez cały XVII wiek w obrazach vanitas i martwych naturach.
Osiemnastowieczny dyskurs sensualistyczny waloryzuje szkło odmiennie, pozytywnie, wiążąc je po raz pierwszy z takimi wartościami jak czystość, jawność. U Rousseau wyobrażenie szklaności własnego ciała jest dobroczynne, a nie złowieszcze jak w melancholijnych obsesjach kruchości. We wspomnianych Instytucjach chemicznych zastanawia się długo nad fizycznymi właściwościami przejrzystości i uznaje, że podstawowa jest płynność, "żadne ciała nie byłyby nieprzejrzyste, gdyby wszystkie ich części były płynne w równym stopniu". Przejrzystość jest dla Rousseau zastygłą, powstrzymaną czy zmrożoną płynnością i dla tego kryształ serca nie podlega czasowi, trwa w swej niezmiennej, czystej postaci jak wieczna rzeka. Gdyby można było postawić dzisiaj Janowi Jakubowi nowy pomnik (na przykład w parku Skaryszewskim), mógłby przyjąć on, wyobrażam sobie, kształt "Człowieka ze szkła", L'Homme en verre, rzeźby witającej gości w hallu paryskiej Wystawy Światowej w roku 1937. Oświetlony od góry snopem światła, wznosi ku tej jasności szklane ręce, w których żyły toczą domyślną krew, napręża szklany tors, w którym można policzyć wszystkie żebra, podczas gdy szklane nogi z wplecionymi mięśniami i szklanymi tętnicami utrzymują tułów w pozycji prostej, mocno osadzonej, lecz gotowej do lekkiego uniesienia, a nawet wzlotu. Albo mógłby wyglądać jak postać ze złożonego mu dwieście lat po jego śmierci hołdu (Hommage à Jean-Jacques Rousseau) przez Emmanuela Saulniera, rzeźbiarza, dla którego przezroczystość stała się tematem królewskim; ów szklany Jan Jakub stanął na deptaku w Annecy, w jego rodzinnych alpejskich stronach, nieopodal jezior, na których tafli spisywał swe marzenia i przechadzki. A gdyby można było na cokole upamiętnić Jana Jakuba słowami najbardziej odpowiednimi do jego wyobrażeń, wybrałbym te z wiersza ks. Twardowskiego:
Modlę się Panie żebym nie zasłaniał
był byle jaki ale przezroczysty
żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem
żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem
wciąż od początku świata cztery płatki maku
serce co w liście wzruszenie rysuje (...).
(Przezroczystośc)
Przezroczystość Russowska jest całkowita, absolutna i, jak każdy Russowski ideał, pierwotna, i mityczna, dana od początku. Jej ekspresja nie zna cienia, między sercem a twarzą nic nie zalega, istnieją one we wspólnocie intencji niczym naczynia połączone. Żadnego tu stopniowania, niuansów, ewolucji, stanów pośrednich, chwil niewiedzy; żadnej dialektyki istoty i pozoru, żadnego libertyńskiego larvatus prodeo, przemierzania życia w masce. Tym, co ją zakłóca, może być tylko przeszkoda nałożona z zewnątrz, która uniemożliwia promieniowanie przejrzystości, jej immanentne trwanie w czasie. Ta konfrontacja, ujęta w tytule wspomnianej książki Jeana Starobinskiego właśnie jako "przejrzystość i przeszkoda", przenika całe dzieło Jana Jakuba, tworząc dwa odrębne porządki i podstawę do jego teorii społecznych i politycznych, opartych na dychotomii jasności i zasłony. Przeszkodą dla przezroczystości odczuwanej w sobie przez Jana Jakuba, przeszkodą, która później zostanie podniesiona do rangi negatywnego doświadczenia społecznego (ludzie utkali zasłonę i nie chcą bez niej żyć), jest niemożność - mówiąc dzisiejszym językiem - komunikacji, czyli pełnego ujawnienia i przekazania przezroczystości, jej wiecznego utrwalenia. W innych świadomościach powstaje fałszywy obraz Jana Jakuba, destruktora grzebienia, i zaprzecza jego absolutnej przezroczystości, która mogłaby być wzorem idealnym dla tejże społecznej komunikacji.
Tragedią Russowskiej przejrzystości jest przeto to, że pozostaje ona w swej niewinności bezbronna; nie może chronić się przed zasłonięciem, przed zaciemnieniem, które przynoszą niewstrzymane dzieje ludzkie, kłamliwy osąd innych; przejrzystości tej spojrzenie innych nie umie i nawet nie chce dostrzec. Świat co rusz się zaciemnia, Jan Jakub chce się tłumaczyć, wyjaśniać, pisać o tym książki, zapewniać, że po raz pierwszy w dziejach przedstawi w nich człowieka w całej jego prawdzie, w całej jego przezroczystości, i tym człowiekiem będzie on, Jan Jakub. Zaczepia ludzi wszędzie, w salonie, na ulicy, chwyta ich za guzik, czeka na ich uśmiech i zrozumienie, na to, że dadzą mu wiarę i przyjmą go w swym sercu, ale ciemności nadal kryją ziemię i chce się krzyczeć, wierzgać, oddawać ciało wstrząsom konwulsji, a później, gdy siły opadną, już tylko płakać. Płaczą wszyscy najważniejsi bohaterowie jego utworów i płacze wciąż Jan Jakub, i łzy żłobią na ich twarzach ścieżki powrotu do dawnych chwil, pachnącego tymiankiem dzieciństwa, gdy wszystko było widoczne jak na dłoni, szczęśliwie naoczne.
