Grzebień Panny Lambercier

Marek Bieńczyk

Illustration by Hugo Muecke

Od czego to wszystko mogło się zacząć? Jan Jakub Rousseau miał osiem lat, gdy jeden z wielu grzebieni pani Lambercier został zniszczony. Grzebienie suszyły się na blasze we wnęce pokoju przylegającego do kuchni; ciepło dochodzące z kuchennego pieca nagrzewało powietrze, pierwsze wiosenne słońce rozjaśniało ścianę i Janowi Jakubowi miło było czytać tuż obok zadane mu łacińskie lektury. Niektóre grzebienie były wielostronne; pani, a właściwie panna Lambercier, surowa panna Lambercier musiała mieć długie, mocne i gęste włosy. Gdy służąca wróciła do pokoju, zobaczyła, że wszystkie zęby po jednej stronie największego grzebienia były połamane. Wszczęła rwetes i echo jej krzyków rozbrzmiewa w niektórych uszach jeszcze do dzisiaj.

Przeprowadzono śledztwo, pan Lambercier z rodziną urządzili przesłuchanie, mordercze inkwizytorium; pytający nie mieli wątpliwości, że to Jan Jakub był sprawcą nieszczęścia, ba, wręcz małej zbrodni: nikt inny nie przebywał w pokoju, nie zauważono nikogo, kto by wchodził; winien, winien, winien. Jan Jakub przeczył, protestował, zaklinał; sprowadzono z daleka jego wuja Bernarda; surowość i autorytet krewnego nie skłoniły Jakuba do wyznania winy. "Nie było sposobu wydobyć ze mnie wyznania. Brany na kilkanaście zawodów do kaźni i doprowadzony do najopłakańszego stanu, pozostałem niewzruszony. Byłbym poniósł śmierć i byłem na nią zdecydowany". Za sam występek, ale też za opór i zatwardziałość, za bezczelne zaprzeczanie, za krnąbrność, za swoje głupie ośmioletnie życie, za te zmrużone niebieskie oczy, za potrząsaną z godnością grzywkę, za wypieki na twarzy, za węża ukrytego w gaju, za pierwszy grzech człowieka, za klęskę wieku dorosłego wymierzono jemu oraz kuzynkowi, który też coś przeskrobał - wedle jego zapewnień bezwiednie, lecz w ocenie sądu rozmyślnie - stosowną karę. Zamknięci w pokoju leżeli w jednym łóżku i, w poczuciu bezsilności i niesprawiedliwości, obejmowali się, unosili spod pościeli, stawali na ramie i krzyczeli wściekle w doskonale wyuczonej łacinie: Carnifex! Carnifex! Kat, kat, wszyscy kaci!

Kiedy Jan Jakub wspomina to zdarzenie, pisząc swe Wyznania, jest już starym człowiekiem, lecz jego ręka drży, fale krwi uderzają mu do twarzy i czuje, że "dziś jeszcze puls wali (...) jak młotem". Minęło pół wieku niemal, pół wieku, i nic się nie zmieniło, blacha nadal parzy, jest tak, jakby to było wczoraj. Wczoraj grzebień został złamany, wczoraj rzucono na niego fałszywe oskarżenie, wczoraj ukarano, wczoraj zwątpiono w jego niewinność, nie wysłuchano głosu jego serca. Pół wieku!: "Upłynęło blisko pięćdziesiąt lat od tej przygody i nie obawiam się już, aby mnie powtórnie ukarano; otóż, oznajmiam w obliczu nieba, że byłem niewinny. Nie złamałem ani nie dotykałem grzebienia, nie zbliżyłem się do blachy, nawet mi to w myślach nie postało. Niech nikt nie pyta, w jaki sposób stała się szkoda; nie wiem i nie pojmuję; to jedno wiem, że nie ja byłem winny".

Jean Starobinski w swej pięknej książce Jan Jakub Rousseau. Przejrzystość i przeszkoda mówi o całym zajściu z grzebieniem jako o scenie wygnania z raju. Mały Jan Jakub żył w przekonaniu, że raj to wzajemna przezroczystość serc, porozumienie między ludźmi pełne i bezpośrednie, że słowa i uczucia przechodzą od jednych do drugich, od Jana do Zofii, od Zofii do Pawła, jak promień z oka do oka. Lecz oto dowiedział się, że własne uczucia, własna pewność - co do swej niewinności na przykład - nie dają się przekazać, wyrazić, opowiedzieć. Na drodze ku sercom innych stanęła przeszkoda; przekonanie płynące z głębi jego własnego serca nie mogło już ku nim dotrzeć. Świat był taki jasny, przejrzysty; słońce tamtego ranka wpychało się niecierpliwie w pokój i nagle wszystko się zmieniło, padł na ten dzień mrok oskarżenia i odrzucenia. Świat się zasępił, spochmurniał i stracił blask, który wcześniej aż po horyzont torował drogę oczom; teraz już tylko gdzieś w głębi mroku niewinne serce Jana Jakuba tliło się jak gorący, niewygasły, niepotrzebny kryształ. Od tego zdarzenia, powiada, przestał się cieszyć niezmąconym szczęściem; wyznaczyło ono kres dzieciństwa; oto przytrafiła się katastrofa, która przecięła jego życie, pozostawiając po jednej stronie czas czystości, niewinności i naiwności, po drugiej, nieskończenie dłuższej, otwierając żmudną, codzienną grę pozorów. "Zaczęliśmy się kryć, udawać, kłamać". Później, raz jeden, powie nawet: "stałem się tym, na kogo wyglądałem". Niszczycielem grzebieni, przebiegłym lisem, sprytnym kłamczuszkiem, kimś innym niż on sam. Jak wówczas w Turynie, gdy ukradł wstążkę pannie Pontal, różową wstążkę ze srebrem, już przecież znoszoną, nieco wytartą, i winą za ten uczynek obarczył Maryjkę, kucharkę pani de Vercellis, dziewczynę ładną, skromną, słodką, "dobrą, cnotliwą i nieskazitelnie wierną". Żałował przez czterdzieści lat; miał nadzieję, że za tę zbrodnię odpokutował czterdziestoma latami prawości i honoru oraz lawiną nieszczęść, która przygniotła schyłek jego życia, obarczyła umieranie.

Wydaje się, że to właśnie Jan Jakub Rousseau, nieszczęsny strażnik grzebienia, obudził dawne pojęcie i pierwszy wprowadził przezroczystość jako samoistny obiekt (idei, uczuć, fantazmatów) do wyobraźni i literatury europejskiej; to w jego pismach staje się ona oznaczeniem ideału, najwyższej wartości, której jego własne, Jana Jakuba, istnienie jest czy mogłoby być - gdyby nie zamknięte serca innych ludzi - najpełniejszym wcieleniem. "Moje serce jest przezroczyste niby kryształ", powtarza wielokrotnie w swych listach i Dialogach. Lubi, gdy zaczyna rozprawiać o szczerości, pisać na swój temat nie tylko w pierwszej, lecz i w trzeciej osobie, nabierać dystansu, by ustanowić obiektywną miarę stwierdzeń: "Jego serce, przezroczyste niby kryształ, nie umie kryć niczego, co się w nim wydarza; każde poruszenie, którego ono doznaje, trafia do jego oczu i rysuje się na jego twarzy". Serce kryształowe, serce przezroczyste - ideał jest tyleż duchowy, co niemal fizjologiczny. "Jeśli umiem wyobrazić sobie serca Julii i Klary - pisał o bohaterkach swej Nowej Heloizy - to były dla siebie przezroczyste". W takie serca można wierzyć, lecz można je sobie także wyobrażać, nie jako przenośnię, lecz przejrzystą materię.

Marzenie o pierwotnej przezroczystości pozostałoby metaforą utopijnego stanu szczęścia i Jan Jakub nie doszedłby zapewne do kresu swego wielkiego, nadzwyczajnego szaleństwa, które nadal wzbudza nienawiść i niechęć (ileż oskarżeń w opiniach pisarzy, filozofów i krytyków po dziś dzień, ileż wypomnień, te porzucone dzieci, te maniactwa, te dziwne związki z kobietami, ta rewolucja francuska), gdyby nie jego zainteresowanie przejrzystością jako stanem tyleż duchowym, co fizyczno-chemicznym. Przejrzystością nie tylko jako środowiskiem relacji międzyludzkich i, co za tym idzie, społecznych, ale też jako stanem psychofizycznym. Bardzo zajmowały go procesy witryfikacji, o których pisał w swych Instytucjach chemicznych; interesowały go prace niemieckiego fizyka Joachima Bechera, który uważał, że "człowiek jest ze szkła i do szkła może powrócić", i był przekonany, że po odpowiedniej obróbce można przemienić zwłoki w "piękne, przejrzyste szkło" (co najnowsze technologie, stosowane w Ameryce merkantylnie, opanowały do perfekcji; za odpowiednio wysoką opłatą zmarłe ciało można przetworzyć w kryształowy - z mocnym, niebieskim odcieniem - sygnet do noszenia na palcu).

W tym zresztą okresie (połowa XVIII wieku) wyobrażenie ciała ze szkła zyskuje na sile; pojawia się między innymi w bardzo wówczas czytanych Rozmowach o wielości światów Fontenelle'a i w traktacie filozofa La Mettrie. Wyobrażenie to czerpie napęd z technologicznego postępu w produkcji szkła i jego rozpowszechnienia się jako materiału użytkowego w stuleciu poprzednim. Siedemnastowieczna wyobraźnia szkła jest jeszcze negatywna, wiąże się z barokowym dyskursem o kruchości i marności istnienia. Robert Burton w Anatomii melancholii wyróżnia wśród "melancholików lękliwych" takich, którzy "są cali ze szkła i nie znoszą, by ktoś do nich podchodził", w Medytacjach o filozofii pierwszej Kartezjusz mówi również o melancholikach, którzy pod wpływem waporów z czarnej żółci wyobrażają sobie, że "są dzbanami bądź mają szklane ciało"; idea szklanej kruchości (bo puchary, kieliszki, bo przezroczyste kule, bo bańki mydlane bliskie pęknięcia) rozpościera się też przez cały XVII wiek w obrazach vanitas i martwych naturach.

Osiemnastowieczny dyskurs sensualistyczny waloryzuje szkło odmiennie, pozytywnie, wiążąc je po raz pierwszy z takimi wartościami jak czystość, jawność. U Rousseau wyobrażenie szklaności własnego ciała jest dobroczynne, a nie złowieszcze jak w melancholijnych obsesjach kruchości. We wspomnianych Instytucjach chemicznych zastanawia się długo nad fizycznymi właściwościami przejrzystości i uznaje, że podstawowa jest płynność, "żadne ciała nie byłyby nieprzejrzyste, gdyby wszystkie ich części były płynne w równym stopniu". Przejrzystość jest dla Rousseau zastygłą, powstrzymaną czy zmrożoną płynnością i dla tego kryształ serca nie podlega czasowi, trwa w swej niezmiennej, czystej postaci jak wieczna rzeka. Gdyby można było postawić dzisiaj Janowi Jakubowi nowy pomnik (na przykład w parku Skaryszewskim), mógłby przyjąć on, wyobrażam sobie, kształt "Człowieka ze szkła", L'Homme en verre, rzeźby witającej gości w hallu paryskiej Wystawy Światowej w roku 1937. Oświetlony od góry snopem światła, wznosi ku tej jasności szklane ręce, w których żyły toczą domyślną krew, napręża szklany tors, w którym można policzyć wszystkie żebra, podczas gdy szklane nogi z wplecionymi mięśniami i szklanymi tętnicami utrzymują tułów w pozycji prostej, mocno osadzonej, lecz gotowej do lekkiego uniesienia, a nawet wzlotu. Albo mógłby wyglądać jak postać ze złożonego mu dwieście lat po jego śmierci hołdu (Hommage à Jean-Jacques Rousseau) przez Emmanuela Saulniera, rzeźbiarza, dla którego przezroczystość stała się tematem królewskim; ów szklany Jan Jakub stanął na deptaku w Annecy, w jego rodzinnych alpejskich stronach, nieopodal jezior, na których tafli spisywał swe marzenia i przechadzki. A gdyby można było na cokole upamiętnić Jana Jakuba słowami najbardziej odpowiednimi do jego wyobrażeń, wybrałbym te z wiersza ks. Twardowskiego:


Modlę się Panie żebym nie zasłaniał

był byle jaki ale przezroczysty

żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem

żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem

wciąż od początku świata cztery płatki maku

serce co w liście wzruszenie rysuje (...).

(Przezroczystośc)


Przezroczystość Russowska jest całkowita, absolutna i, jak każdy Russowski ideał, pierwotna, i mityczna, dana od początku. Jej ekspresja nie zna cienia, między sercem a twarzą nic nie zalega, istnieją one we wspólnocie intencji niczym naczynia połączone. Żadnego tu stopniowania, niuansów, ewolucji, stanów pośrednich, chwil niewiedzy; żadnej dialektyki istoty i pozoru, żadnego libertyńskiego larvatus prodeo, przemierzania życia w masce. Tym, co ją zakłóca, może być tylko przeszkoda nałożona z zewnątrz, która uniemożliwia promieniowanie przejrzystości, jej immanentne trwanie w czasie. Ta konfrontacja, ujęta w tytule wspomnianej książki Jeana Starobinskiego właśnie jako "przejrzystość i przeszkoda", przenika całe dzieło Jana Jakuba, tworząc dwa odrębne porządki i podstawę do jego teorii społecznych i politycznych, opartych na dychotomii jasności i zasłony. Przeszkodą dla przezroczystości odczuwanej w sobie przez Jana Jakuba, przeszkodą, która później zostanie podniesiona do rangi negatywnego doświadczenia społecznego (ludzie utkali zasłonę i nie chcą bez niej żyć), jest niemożność - mówiąc dzisiejszym językiem - komunikacji, czyli pełnego ujawnienia i przekazania przezroczystości, jej wiecznego utrwalenia. W innych świadomościach powstaje fałszywy obraz Jana Jakuba, destruktora grzebienia, i zaprzecza jego absolutnej przezroczystości, która mogłaby być wzorem idealnym dla tejże społecznej komunikacji.

Tragedią Russowskiej przejrzystości jest przeto to, że pozostaje ona w swej niewinności bezbronna; nie może chronić się przed zasłonięciem, przed zaciemnieniem, które przynoszą niewstrzymane dzieje ludzkie, kłamliwy osąd innych; przejrzystości tej spojrzenie innych nie umie i nawet nie chce dostrzec. Świat co rusz się zaciemnia, Jan Jakub chce się tłumaczyć, wyjaśniać, pisać o tym książki, zapewniać, że po raz pierwszy w dziejach przedstawi w nich człowieka w całej jego prawdzie, w całej jego przezroczystości, i tym człowiekiem będzie on, Jan Jakub. Zaczepia ludzi wszędzie, w salonie, na ulicy, chwyta ich za guzik, czeka na ich uśmiech i zrozumienie, na to, że dadzą mu wiarę i przyjmą go w swym sercu, ale ciemności nadal kryją ziemię i chce się krzyczeć, wierzgać, oddawać ciało wstrząsom konwulsji, a później, gdy siły opadną, już tylko płakać. Płaczą wszyscy najważniejsi bohaterowie jego utworów i płacze wciąż Jan Jakub, i łzy żłobią na ich twarzach ścieżki powrotu do dawnych chwil, pachnącego tymiankiem dzieciństwa, gdy wszystko było widoczne jak na dłoni, szczęśliwie naoczne.

This excerpt consists of one chapter from the book Transparency, forthcoming in Spring 2012 from Dalkey Archive Press.