Ukraina na głosy

ariel rosé

intro

Spotkałem tego gościa w pociągu (kiedyś napiszę sagę kolejową o ludziach, których spotkałem w pociągach). Zapytałem, czy miejsce obok jest wolne. Nie mógł się wysłowić. W końcu powiedział coś niezrozumiale po angielsku. “Jesteś z Finlandii?” Zapytałem. “Skąd wiesz?” “Po akcencie, mieszkałem przez jakiś czas w Finlandii”.

Tomi właśnie wracał z Charkowa, wcześniej był w Siewierodoniecku, wcześniej pod Kijowem. Zaraz po wybuchu wojny wyjechał na ochotnika z Francuską Ligą Zagraniczną. Walczył z nimi już wcześniej, po zajęciu Krymu.

“Jak jest w Charkowie?” Pytam, bo tam jest syn mojej przyjaciółki. “Niedobrze. Pod ostrzałem. Znasz Grupę Wagnera?” Kiwam głową. Martwię się o syna Natalii, który nie może wyjechać z Charkowa. “A w Siewierodoniecku?” Tomi mówi, że ma film stamtąd. Wyciąga telefon i pokazuje mi nagranie na iPhonie zrobione przez jednego z jego kolegów: widać żołnierzy poruszających się po ruinach domów i strzelających przed siebie. Rosyjscy żołnierze są tak blisko, że można usłyszeć, jak odpowiadają na krzyczącego na nich żołnierza Legii: “Fuck you!”

“Ktoś z twoich zginął?” patrzę w jego niewiarygodnie lazurowe oczy. “Tak. Przyjaciel. Wiesz, w ogóle nie chcę walczyć. Wojna jest straszna. Nie powinno tak być. Spotkałem kogoś z Caritas i myślę, że wrócę jako wolontariusz Caritas”.

Patrzę na salamandrowe tatuaże na jego ciele i zastanawiam się, jak sobie z tym wszystkim radzi, kiedy zasypia w nocy, jeśli w ogóle zasypia. Ale Tomi jest Finem, Finowie wierzą w czary. Jedzie do Karelii na spotkanie ze swoją wiedźmą. Uzdrowi go uderzając w bęben i śpiewając. Nie może upuścić mu krwi, ponieważ jego ciało jest całkowicie pokryte bliznami. Potem pojedzie dalej do domu, do Rovaniemi, gdzie mieszka jego jedenastoletnia córka. Widzę jej twarz na ekranie telefonu oraz jej długie blond włosy.

Tomi nie pije od jedenastu lat. Nic. Nie pali. “Mam tylko jedną słabość”. Wyznaje. Zaczynam się bać. – To czekolada – mówi, a jego oczy się śmieją. W wojsku mówią, że jestem trochę jak kobieta, tak delikatny, że cały czas jem tylko czekoladę.

“Czy masz jakieś idealne, najlepsze miejsce, w którym chciałbyś mieszkać?” pyta mnie nagle. “Nie ma idealnych miejsc. Potrzebuję trochę cywilizacji i trochę natury, chciałbym mieć dwa domy. A ty?” Widzę, że naprawdę chce mi opowiedzieć o swoim miejscu. “Afryka”. ​​Był tam walczyć. Kocha ludzi, chodzi o ludzi. Zwłaszcza Erytrejczyków i Kenijczyków. Wspaniali ludzie. Był też w Nowej Kaledonii, ponieważ francuski legion wysłał ich tam na kurs języka francuskiego. Myślę, że nie można znaleźć lepszego miejsca do nauki francuskiego. Jakby czytał w moich myślach: “To dziwne miejsce. Wyspy są dziwne”. I nauczył się trochę innego francuskiego niż w Paryżu. Może bardziej wyrafinowanego…

Zastanawiam się, czy ta Czarownica z Karelii mu wystarczy. Nie potrzebuje terapii? Tak, był na terapii. I pisze wiersze. Wyciąga telefon i daje mi do przeczytania. Jeden death metalowy zespół napisał muzykę do jego tekstów.

Widzę, że Tomi jest zmęczony. Życzymy sobie końca tej wojny. Tomi zsuwa czapkę na oczy. Takim go zostawiam, gdy przesiadam się na pociąg do Berlina.



język czułości

W berlińskim mieszkaniu widzę za oknem kasztanowiec, który daje owoce, a jego liście są powoli zjadane przez czas odziany w brąz. W sklepie na rogu dostrzegam na półce wódkę gorbaczowkę, filtrowana cztery razy, oczywiście bardzo czysta. Michaił Gorbaczow zmarł kilka dni temu. Dzięki niemu upadł reżim, który próbował ocalić dodając mu nieco tlenu w postaci perestrojki i glasnosti. Niemniej ten sam Gorbaczow miał powiedzieć, że “Związek Radziecki bez Ukrainy jest nie do pomyślenia” (Ukrainian Weekly, 24 XI 1991). Dla niektórych Związek Sowiecki jawił się jako góra lodowa, po której roztopieniu objawiły się podmioty niejako przedtem nie istniejące, w postaci krajów bałtyckich czy właśnie Ukrainy. W 1989 roku weszła w życie ustawa Prawo o języku, uznając ukraiński za jedyny oficjalny język. Do tego czasu w Ukrainie istniała dyglosja z podziałem na język wyższy – rosyjski i niższy – ukraiński. “Lata 80 to było narodowe odrodzenie”, opowiada mi na zoomie Jurij Andruchowycz (63 l.) ze swojego mieszkania w Iwano-Frankiwsku, gdzie już nie tak często słychać alarm powietrzny. “Język to był temat numer jeden. Ustawa o języku to była wielka debata społeczna”. Jurij włączył się aktywnie w ratowanie języka, jakby to był zagrożony gatunek roślin. Należało stworzyć specjalne warunki dla niego, nowe publikacje, zająć się ekologią kultury, ekologią ducha. Być może naród jest wyobrażoną wspólnotą (imagined community), jak chce Benedict Anderson, trudno jednak uznać języki za wyobrażone byty.

Nie ma dnia na ulicach Berlina, żebym nie usłyszał rosyjskiego, polskiego bądź tureckiego. Jest pełnia wiosny, gdy spotykam się z Daryną Gladun (31 l.) na Viktoria-Luise Platz vis a vis restauracji Potemkin, co wprawia mnie w zakłopotanie i obiecuję sobie nigdy do tej restauracji nie wchodzić. Daryna, ubrana cała na czarno ze skórzaną nerką oplatająca ją jak szarfa, proponuje jednak pojechać na wystawę ukraińskich artystów przy Aleksander Platz, który swoją nazwę zawdzięcza rosyjskiemu carowi Aleksandrowi I. Przechodzimy przez kolejne jej stacje w podziemiach byłej gorzelni w maskach (trwa pandemia), patrząc na świadectwa zbrodni rosyjskich, o których Daryna opowiada mi spokojnym głosem, jakby to była lekcja medytacji, jakby w ten sposób chciała oddzielić się od tego, na co patrzymy. Uciekła z Buczy w ostatnim momencie. Nie było już transportu, musieli iść z Lesykiem Panasiukiem kilkanaście kilometrów na piechotę. Po wyjściu z podziemi pytam, co mogę dla niej teraz zrobić. Czy potrzebuje porozmawiać albo pobyć razem w ciszy. Nie, ma już swój rytuał. Idzie do księgarni Dussmann i wśród ogromu książek znajduje spokój. Za to ja nie znajduję. Zaczynam biec. Nie mogę się zatrzymać i tak biegnę przez połowę Berlina, aż do domu. Tego samego dnia Lesyk Panasiuk wysyła mi zdjęcia ich mieszkania w Buczy, do którego pojechał wstawić nowe okna. Na podłodze widać roztrzaskane szkło szyb na milion kawałków po całym mieszkaniu, które przykrywają niczym zamarznięty śnieg książki i inne przedmioty.

Przypominam to sobie kilka miesięcy później, gdy siedzę w restauracji Potemkin, o czym nikomu absolutnie nigdy nie powiem. Nie przyznam się, że złapała mnie wielka burza na Viktoria-Luise Platz i tutaj znalazłem przed nią schronienie. Wokół mnie słyszę język rosyjski i czuję się nieswojo, gdy deszcz się wzmaga. Dopiero co wróciłem z Paryża, gdzie babie lato w pełni. Siedzieliśmy w paryskim mieszkaniu z Ellą Yevtushenko (26 l.) i Anną Maligon po promocji antologii ukraińskich wierszy w La Maison de la poésie. Dwa dni wcześniej Ella była w Nancy, kiedy w hotelowej restauracji zawyła jej aplikacja ostrzegająca przed alarmem powietrznym. Wydawca, osoby z Akademii Goncourtów w luksusowym wnętrzu hotelowym zastygli. Ella zapomniała jej wyłączyć w telefonie, gdy wyjeżdżała z Kijowa. Ella o rudych włosach w zielonej sukience w kwiatki wyglądająca niczym elf opowiada mi, że u niej w domu mówiło się po rosyjsku, matka jest Rosjanką. Ukraiński był jej świadomym wyborem, ale na początku był niczym język obcy, “musiałam sobie wszystko tłumaczyć w głowie”. Literaturę światową czytała jednak po rosyjsku, ukraińskie przekłady jej nie satysfakcjonowały. Język rosyjski nazywa skolonizowanym dziedzictwem. “Mówić to istnieć absolutnie” pisał Frantz Fanon pochodzący z Martyniki. Kolonizatorzy pozbawiając poddanych języka, pozbawiali ich de facto możliwości prawdziwego wypowiedzenia się czy też nawyków językowych, jak zapewne za Sapirem chciał Sartre, obok portretu którego siedziałem niedawno w kawiarni. “Jak jednak mieliby po tylu latach wyrzec się francuskiego?” zastanawia się moja tłumaczka poezji polskiej na francuski Isabelle Macor, gdy jemy razem kolację. Sartre twierdził, że starając się zasymilować z kulturą kolonizatora, porzuca się własną tożsamość. “Wszystko należało oglądać przez rosyjski pryzmat”, mówi mi Natalia Trochym przez telefon z upalnego Kutaisi w Gruzji, zrywając winogrona rosnące na ścianie domu, “wszystko ustępowało rosyjskiej kulturze. Czas poznać samych siebie”. Podobnie mówi mi Ostap Slivinsky ze Lwowa, siedząc w czarnej bluzie przed ekranem komputera: “To nie jest tak, że język jest niewinny, to nie tylko narzędzie komunikacji, ale i przemocy. Na terenach okupowanych zmienia się napisy”. Nie wyobraża sobie, by rosyjski wrócił do Ukrainy ani rosyjska literatura. Mówi, że potrzebna jest kwarantanna i dopiero wtedy rozumiem, że rosyjski jest dla niego w tym momencie niczym covid.

“Język był środkiem duchowego jarzma” pisał Ngugi wa Thiong’o. Kenijski pisarz odrzucił angielski na rzecz języków kikuju i suahili. Rozmawiamy o tym wieczorem z Clarą Simpson, irlandzką aktorką mieszkającą w Paryżu. “No wiesz”, mówi mi Clara, potrząsając fontanną blond loków, “nie powiedziałabym, żeby angielski nie był agresywny wobec irlandzkiego”. Sama prawie już nic z tego drugiego nie pamięta. Benedict Anderson pytał retorycznie: każdy, kto ma wątpliwości co do porównania Wielkiej Brytanii z ZSRR, powinien zadać sobie pytanie, jaką narodowość oznacza jej nazwa: Wielka Brytyjsko-Irlandzka? W drodze do domu, dostaję list od Natalii Blok (40 l.) z Bazylei. Jej babcia od strony ojca edukowała ją po rosyjsku. Do piątego roku życia Natalia nie rozumiała, o czym jej druga babcia z matką rozmawiały po ukraińsku. Ukraińskiego uczyła się później. Z Natalią poznaliśmy się wiele lat temu na rezydencji na Gotlandii. Nie znała wówczas angielskiego. Byłem jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać po rosyjsku. Moim łamanym rosyjsku. Nigdy nie uczyłem się tego języka, ale matka czytała mi na głos wiersze Mandelsztama, Achmatowej, Cwietajewej w oryginale. Na okrągło leciały czarne płyty pieśni Wysockiego i Okudżawy. Do tej pory dowiaduję się, że używam czasem nie-polskich słów, nieświadomie. Kilka miesięcy temu prosiłem przyjaciela, by pomógł mi znieść ze schodów ciężki czemodan. Patrzył na mnie osłupiały. A więc czemodan to nie polski wyraz… Nie, nie wiedziałem, że to rosyjski. Pochodzi z perskiego. W BBC był też program Chamedan o irańskich uchodźcach. Polska walizka pochodzi jednak z francuskiego…

Wracam do Berlina i dowiaduję się, że Olga Bragina (41 l.) nie ma gdzie mieszkać od jutra. Kończy jej się rezydencja. Zapraszam ją i jej matkę do siebie. Przywozi je samochodem Inna Krasnoper, rosyjska poetka od lat mieszkająca w Berlinie. Olga ma na sobie płaszcz w kwiaty, a jej białe buty błyszczą od małych srebrnych cekinów. Dowiaduję się, że język nie należy do jednego państwa: “Rosyjski nie jest własnością Federacji Rosyjskiej”, mówi Olga. Z jej matką rozmawiam po rosyjsku, na co Ija Kiwa kręci głową, gdy jej to później opowiadam na Zoomie. Dla Iji rosyjski to ten pokój, do którego nie chce wchodzić. W jej domu mówiło się po rosyjsku. Pisała wiersze w obu językach, ale teraz świadomie wybiera ukraiński. “Rosja-Ukraina to jak toksyczny związek i ciągle o tym byłym się myśli, zamiast szukać nowego partnera”.

Kończę rozmowę z Iją i biegnę na spotkanie z Ilją Kaminskym. Jest na festiwalu w Berlinie. Opowiada mi o krewnym, którego zastrzelono na ulicy w Odesie za mówienie w jidysz, po wojnie. Wiersze Ilji tłumaczone są na język migowy, którego nie rozumiem, ale patrzę zafascynowany. W Stanach, od końca XIX wieku do lat 60. głusi studenci byli bici i zmuszani do siedzenia na rękach, by nie używali amerykańskiego języka migowego. Przypomina mi się opowieść Natalii Trochym z przedszkola, gdzie zmuszano dzieci do mówienia po rosyjsku. Natalia się zbuntowała i za jej ukraiński została wystawiona na balkon w grudniu bez wierzchnich ubrań. Stała tam jak pomnik. “To była moja wojna, chciałam zwyciężyć, nie płakałam”. Dostała zapalenia nerek i więcej do tego przedszkola nie wróciła. Można powiedzieć, że wygrała. U Jurija Andruchowycza w przedszkolu stosowano sowieckie metody, dzieciom kazano mówić po rosyjsku i wszyscy wołali do siebie po nazwisku. Babcia jego, odbierając go jednego dnia, skontatowała: “To wy wszyscy macie ukraińskie nazwiska i wołacie do siebie po rosyjsku?”

Natalia Belczenko wysyła mi list, przełożyła mój wiersz na ukraiński. Jestem wzruszony. Pamiętam nasze spotkanie krótkie latem. Natalia wracała z wycieczki śladami Mickiewicza zorganizowanej przez Instytut Książki. Było bardzo gorąco, Natalia miała na sobie jasną sukienkę w czarne kropki. Opowiadała mi, że w jej rodzinie mówiło się po rosyjsku. Jej matka była Rosjanką, rodzice pochodzili z wiosek Biełomiestnoje i Pietropawłowka na Biełgorodszczyznie. Za to babcia od strony ojca była Ukrainką. Przyjechała na studia do Kijowa w latach 30 i mówiła tylko po ukraińsku. “Ale ze mną rozmawiała po rosyjsku, pewnie po to, żebym nie miała problemów”, tłumaczy ją Natalia. Ukraiński pojawiał się między nimi w pieśniach, kiedy wspólnie śpiewały. Jakby to była bezpieczna zona, strefa neutralna. Natalia napisała siedem książek po rosyjsku i dwie po ukraińsku. Pytam, czy ważna jest dla niej rosyjska literatura. “Poświęciłam jej wystarczająco dużo czasu, aby widzieć, skąd się bierze obecny stan rzeczy”.

Na kilka dni wyjeżdżam: Paryż, Sztokholm, Bergen. Czytam wiersze, spotykam się z ludźmi z różnych krajów. Przy kolacji po festiwalu w Bergen, Sonia opowiada mi, skąd jest. Z Portugalii. Czyli jej językiem ojczystym jej portugalski, dopytuję. “To skomplikowane”, odpowiada i zmienia temat. Ale mnie interesuje to, co skomplikowane. “Widzisz, mój ojciec pochodzi z Cabo Verde, mówił w języku krioulo”. Portugalski to język kolonizatora. Później wyemigrował do Portugalii, gdzie poznał matkę Sonii i wyemigrowali do Holandii. Holenderski to jej język ojczysty, mówi. Była raz w Portugalii, ale dziadkowie śmiali się z niej, że mówi po portugalsku jak dziecko… Wracam do tego myślami na lotnisku w Bergen, czekając na odprawę, gdy przychodzi list od Borysa Chersońskiego, czekającego na pociąg w Rawennie. Są we Włoszech z Ludmiłą na rezydencji. Uciekali z Odesy z oporem. Pamiętam zdjęcie ich okna zabunkrowanego książkami na wypadek eksplozji. Nowa rola książek. U Borysa Chersońskiego mówiło się w domu w “odeskim rosyjskim”, który jest jak smoothie z jidysz, rosyjskim, polskim, ukraińskim, bułgarskim w środku. Rodzice wysłali go do rosyjskiej szkoły, ale nalegali, by uczył się ukraińskiego od drugiej klasy. Pisał wiersze w “odeskim rosyjskim”. “Mój rosyjski nauczyciel lubił moje wiersze, mój ukraiński nauczyciel nie lubił moich wierszy”. Mieli jednak ze sobą coś wspólnego ci nauczyciele – słabo uczyli. “Borys zrobił znaczący gest i po Majdanie pisze już wyłącznie po ukraińsku”, opowiada mi Marianna Kijanowska. “Ale nie wyrzekam się rosyjskiego”, pisze mi Borys.

Marianna przekładała wiersze Borysa na ukraiński. Musiała znaleźć ku temu nowy język. Język odeski to jest inna syntaksa, inna fonetyka. Trzeba było stworzyć język do tego przekładu. Spotykam się z Marianną na kawie przy bibliotece Grimm Zentrum w Berlinie. Ma na szyi korale z materiału w ludowy wzór kwiatów. W jej domu mówiło się tylko po ukraińsku. Dziadek nie trzymał rosyjskich autorów w dom, oprócz Błoka. Marianna zna rosyjską literaturę na wylot. A właściwie na przestrzał, od środka i jakby ponad. Czechow i Gogol już nie do końca są rosyjscy. Oni są ponad to. Jak Conrad. Trochę polski, trochę ukraiński. Ale żeby o tym dziedzictwie opowiedzieć, wybrał Afrykę. Nie chodzi o rosyjski, chodzi o coś więcej, o wyższy język. Marianna tłumaczy z wysokiego języka, opowiada mi. Nie chodzi o język propagandy, język idiomatyczny – to jest język martwy. Chodzi o język, w którym mieszka cogito. Może nie przez przypadek Marianna kupiła mieszkanie we Lwowie niedaleko miejsca, w którym mieszkał Zbigniew Herbert. Ale to jeden z nielicznych autorów polskich, którego Marianna długo nie tłumaczyła na ukraiński, bo nie potrafi przekładać ironii, jak mówiła. Potrafi za to świetnie oddać melodię, co jest mi dane odczuć, gdy czyta melodyjnie na głos swój przekład “Lokomotywy” Tuwima i mam wrażenie, jakby to było po polsku. Jakby znalazła rzeczywiście ten metafizyczny język ponad podziałami, jak chciał Walter Benjamin. Ponad prywatnym językiem, o którym pisał Wittgenstein.

Na koniec dnia wędruję po Tiergarten z przyjaciółmi-biologami Olivią Judson i Alexandrem Courtiol, chcą mi pokazać bobry. Ich narządy płciowe nie są widoczne, mówi Alexandre. Nie możesz ich w ten sposób rozpoznać. Tylko przez zapach. Olivia jest w tym dobra. Ona wie. Staliśmy na brzegu i węszyliśmy. Czułem tylko zapach wody. I to było dobre. Olivia była w stanie powiedzieć, była tu para bobrów. Przyszliśmy zbyt późno. Albo za wcześnie. Trudno powiedzieć, może Hegel by wiedział. O którym rozmawiałem z jedną niemiecką pisarką i proszę, Hegel i Haiti, mówi, jest taka książka o powstaniu na Haiti. O panu i niewolniku. I pomyślałem o Służącym Josepha Loseya, ze scenariuszem Harolda Pintera na podstawie noweli Robina Maughama pod tym samym tytułem, o tym, jak sługa był w rzeczywistości panem. I jak o tym pisał Foucault i o biopolityce. Co sprowadziło mnie z powrotem do moich przyjaciół-biologów i naszych rozważań na temat dziedzictwa, jak w związkach krwi chodzi o władzę. Genetyka i krew to tylko biopolityka. Wolę uczucia. I czułość. Wyrażone w dowolnym języku.



P.S.

Słuchając na Zoomie, jak Ija Kiwa czyta wiersz o wojnie

Wczoraj słuchaliśmy na Zoomie, jak Ija Kiwa
czyta wiersz w Kijowie, gdzie złote
czapki cerkwi nie schowały się do schronu,
słuchaliśmy każdy w swoim
mieszkaniu, prawie każdy, słuchaliśmy,
a byliśmy tylko oczami, jakbyśmy mieli
nic więcej, tylko oczy, jakbyśmy chcieli
ochronić ją oczami, którymi chłonęliśmy
każde słowo, gdy w tle palił się Babi Jar,
ale pamięć nie płonie, ufamy, pamięć jest nierdzewna,
pamięć niczym kret przeczeka, zahibernowana,
chcieliśmy wszyscy, tysiąc osób na Zoomie,
w dwa tysiące oczu trzymać nad Iją
parasol powietrza,
tarczę naszego patrzenia,
gdy skończyła czytać, podniosłam głowę
na stole leżała książka z biblioteki
La tentation d’exister Ciorana
wzgórza trzymały Bergen na kolanach,
zakwitły pierwsze krokusy, wszyscy
cieszyli się na wiosnę.