Morze, czyli Poeta pracuje
Agnieszka Taborska
View Slideshow
Lista rzeczy wyrzucanych przez morze jest listą bez dna. Są na niej: muszle; kamienie, czasem obrosłe wodorostami; zdechłe ryby; kawałki styropianu; szmaty; nieżywe koty o sfilcowanej sierści; resztki tajemniczych pudełek w paski; stłuczone lusterka; zabawki; koła ratunkowe bądź ich części; resztki sieci; wyłamane nogi od krzeseł; zakorkowane butelki z czymś w środku; ludzkie zwłoki lub ich fragmenty; to co zostało z ukradzionego niegdyś portfela; szklane kulki zmatowiałe od słonej wody; plażowe parasole; wycieraczki samochodowe; plastikowe konewki; żelazne pręty, które po wyschnięciu na piasku okazują się zardzewiałe; fiolki po lekach; części komputera nie nadające się już do użytku; czyjeś kości; przyrządy, których przeznaczenia trudno dociec; obrączki, pierścionki i inne klejnoty; meble i klucze; podstawki, podpórki i przepierzenia; dna łodzi; kosze lub pozostałe po nich pałąki; kufry pełne skarbów; łuski z ogona syreny; gałęzie; badyle; padłe ptaki bądź same ich skrzydła; dziurawe opony; kawałki taśmy filmowej ze spłukaną sceną arcydzieła niemego kina; wiosła mogące się jeszcze przydać; dzbanki i nadtłuczone talerze; plamy ropy i cieczy nieznanej proweniencji; kolumienki; oparcia od dawno nieistniejących siedzeń; wysłużone walizki; rozbite doniczki; torebki z urwaną rączką; zakrętki, które przestały do czegokolwiek pasować; puszki po farbie, którą pomalowano kiedyś okręt; meduzy, bursztyny i skorupy żyjących w otchłani stworzeń; drzewiec, z którego zwisała kiedyś jakaś flaga; słój po przysmaku piratów; ozdobne zwieńczenie parawanu stojącego niegdyś w luksusowej kajucie; szalupy, o pasażerach których słuch zaginął.
W teorii marzeń sennych Freuda woda, ta najbardziej oniryczna z cieczy, gra rolę niebagatelną. Wpadanie w wodę lub wychodzenie z niej symbolizuje poród, morze zaś – podświadomość. Dojrzawszy w morzu metaforę podświadomości, psychoanaliza powiedziała to, co wielu czuło przed nią: że w morzu odbija się świat.
W tak zwanym okresie snów aluzje do wody pojawiały się nieustannie w trakcie hipnotycznych seansów, odprawianych przez surrealistów w paryskim mieszkaniu Bretona przy ulicy o profetycznej nazwie Fontaine'a. Benjamin Péret, jedno z głównych mediów, rzucał się wówczas na podłogę, którą brał za morską taflę, robił pływackie ruchy, a na pytania, co widzi, odpowiadał, że wodę. Wodę barwy wody.
Z dala od morza jednostki wrażliwe marzą sobie sztuczne fale. Nie przypadkiem surrealna mapa wyobraźni więcej miała wód niż lądów.
Wodna obsesja ogarnęła też organizatorów Wystawy Światowej 1939 roku w Nowym Jorku, którzy na długo przed jej otwarciem deklarowali: „Tegorocznym tematem będzie woda, WODA”. Śmiałą interpretacją owego motywu była „erotyczna lodówka”: sześciusetpięćdziesięciokilowy blok lodu, w którym na kilka minut zamykano modelki. Dali zaprojektował pawilon „oceaniczny” udający budowlę z koralu i mieszczący dwa szklane zbiorniki. Zawartość pierwszego – wypełnionego wodą i noszącego nazwę Przedporodowy podwodny zamek Wenus – symbolizowała sen. Pływały w nim: kominek, miękkie zegarki, gumowe telefony i maszyny do pisania, obandażowana sztuczna krowa, pomalowany w klawisze manekin przykuty łańcuchem do stojącego na dnie fortepianu oraz półnagie podwodne tancerki à la syreny. Ich czynności – dojenie krowy, gra na fortepianie, rozmowy przez telefon – wyrażały tajniki wiedzy onirycznej. W zbiorniku suchym, na dziesięciometrowym Ognistym łożu, śniła obnażona Wenus. Nazwa Głębiny morskie (zmieniona potem na Sen Wenus) przywodzić miała na myśl analogie między otchłaniami wodnymi a głębią podświadomości. W „ciemnym, bezpiecznym i wilgotnym” wnętrzu, sugerującym podobieństwa między wodami płodowymi a morskimi odmętami, artysta ujrzał symbol powrotu do łona matki. Tworzące efekt rozżarzonych węgli łoże pokrywał czerwonobiały atłas, liście i bluszcz. Obok wisiał gigantyczny „telefon podniecający” obklejony kieliszkami. W owalnym otworze pluszowego oparcia za głową Wenus – niczym w komiksowym dymku – przesuwały się podwodne wizje z sąsiedniego zbiornika.
W pierwszym Manifeście surrealizmu Breton przytoczył anegdotę o tabliczce na drzwiach sypialni Saint-Pol-Roux: POETA PRACUJE. Wedle surrealistycznej teorii artysta bardziej twórczy jest we śnie niż na jawie. Zanurza się wówczas w wizje, otchłań podświadomości, symboliczny wodny bezmiar. Breton, rodem z Bretanii, przyklasnąłby z pewnością pomysłowi, by na plażach ustawiać podobne tabliczki. POETA PRACUJE. Nic bowiem tak jak morze nie sprzyja snom na jawie.
Morze koi i niepokoi. Jego szum porównywany bywa do stu dźwięków naraz, a i tak nie sposób oddać całej złożoności. Krzyki, zawodzenia, grzmoty, gwizdy, jęki, dudnienia, nawoływania, huk fal rozbijających się o skały, wrzask mew, śpiew syren, płacz marynarzy załaskotanych na śmierć, przetaczające się echem nie wiadomo skąd przybyłe, na wpół słyszalne słowa. Na horyzoncie statki widma, bliżej brzegu dryfujące na falach duchy rozbitków, śledzone rozbawionym spojrzeniem syrenki, przez wieczność rozczesującej mokre włosy.
A plaże! Wydmy rozdzierane tajemnym życiem. Bryza morska, zapach jodu, wisząca nad wodą mgła, sztormowe fale, od których trudno oderwać wzroku, słony smak w ustach, wschody i zachody, światła i cienie, jakich nie ma nigdzie indziej. I zamki z piasku: mury obronne, fosy, zwodzone mosty, girlandy z wodorostów, wieże z muszelką na szczycie. Zburzyć je równie łatwo, jak przewrócić domek z kart.
Dziewczynka przegląda się w niesionej w wiaderku wodzie. Nie ma wiele czasu. Niebawem, tylko kilka dziesiątek lat później, zasiądzie w chroniącym od wiatru wiklinowym fotelu. Na szczęście jeszcze tego nie wie. Więc plaża staje się metaforą życia. Kruchego, absurdalnego, wartego, by zanurzyć się w nim bez reszty i z piasku wykopać zgubioną przez kogoś przed laty złotą obrączkę.
Morza, przynajmniej na razie, doczesność jednak nie martwi. Morze zmienia sobie w najlepsze kolory – od szarości brudnej ścierki do blasku turkusowego pierścionka. Burzy się, cichnie, na moment przysypia, by zaraz znów poderwać się w nowym ataku szału albo przystępie dzikiej radości.
Najdoskonalsze miejsce na ziemi, skąd bez trudu ogarnie się wzrokiem świat cały? Latarnia morska, rzecz jasna!
Lista rzeczy wyrzucanych przez morze jest listą bez dna. Są na niej: muszle; kamienie, czasem obrosłe wodorostami; zdechłe ryby; kawałki styropianu; szmaty; nieżywe koty o sfilcowanej sierści; resztki tajemniczych pudełek w paski; stłuczone lusterka; zabawki; koła ratunkowe bądź ich części; resztki sieci; wyłamane nogi od krzeseł; zakorkowane butelki z czymś w środku; ludzkie zwłoki lub ich fragmenty; to co zostało z ukradzionego niegdyś portfela; szklane kulki zmatowiałe od słonej wody; plażowe parasole; wycieraczki samochodowe; plastikowe konewki; żelazne pręty, które po wyschnięciu na piasku okazują się zardzewiałe; fiolki po lekach; części komputera nie nadające się już do użytku; czyjeś kości; przyrządy, których przeznaczenia trudno dociec; obrączki, pierścionki i inne klejnoty; meble i klucze; podstawki, podpórki i przepierzenia; dna łodzi; kosze lub pozostałe po nich pałąki; kufry pełne skarbów; łuski z ogona syreny; gałęzie; badyle; padłe ptaki bądź same ich skrzydła; dziurawe opony; kawałki taśmy filmowej ze spłukaną sceną arcydzieła niemego kina; wiosła mogące się jeszcze przydać; dzbanki i nadtłuczone talerze; plamy ropy i cieczy nieznanej proweniencji; kolumienki; oparcia od dawno nieistniejących siedzeń; wysłużone walizki; rozbite doniczki; torebki z urwaną rączką; zakrętki, które przestały do czegokolwiek pasować; puszki po farbie, którą pomalowano kiedyś okręt; meduzy, bursztyny i skorupy żyjących w otchłani stworzeń; drzewiec, z którego zwisała kiedyś jakaś flaga; słój po przysmaku piratów; ozdobne zwieńczenie parawanu stojącego niegdyś w luksusowej kajucie; szalupy, o pasażerach których słuch zaginął.
W teorii marzeń sennych Freuda woda, ta najbardziej oniryczna z cieczy, gra rolę niebagatelną. Wpadanie w wodę lub wychodzenie z niej symbolizuje poród, morze zaś – podświadomość. Dojrzawszy w morzu metaforę podświadomości, psychoanaliza powiedziała to, co wielu czuło przed nią: że w morzu odbija się świat.
W tak zwanym okresie snów aluzje do wody pojawiały się nieustannie w trakcie hipnotycznych seansów, odprawianych przez surrealistów w paryskim mieszkaniu Bretona przy ulicy o profetycznej nazwie Fontaine'a. Benjamin Péret, jedno z głównych mediów, rzucał się wówczas na podłogę, którą brał za morską taflę, robił pływackie ruchy, a na pytania, co widzi, odpowiadał, że wodę. Wodę barwy wody.
Z dala od morza jednostki wrażliwe marzą sobie sztuczne fale. Nie przypadkiem surrealna mapa wyobraźni więcej miała wód niż lądów.
Wodna obsesja ogarnęła też organizatorów Wystawy Światowej 1939 roku w Nowym Jorku, którzy na długo przed jej otwarciem deklarowali: „Tegorocznym tematem będzie woda, WODA”. Śmiałą interpretacją owego motywu była „erotyczna lodówka”: sześciusetpięćdziesięciokilowy blok lodu, w którym na kilka minut zamykano modelki. Dali zaprojektował pawilon „oceaniczny” udający budowlę z koralu i mieszczący dwa szklane zbiorniki. Zawartość pierwszego – wypełnionego wodą i noszącego nazwę Przedporodowy podwodny zamek Wenus – symbolizowała sen. Pływały w nim: kominek, miękkie zegarki, gumowe telefony i maszyny do pisania, obandażowana sztuczna krowa, pomalowany w klawisze manekin przykuty łańcuchem do stojącego na dnie fortepianu oraz półnagie podwodne tancerki à la syreny. Ich czynności – dojenie krowy, gra na fortepianie, rozmowy przez telefon – wyrażały tajniki wiedzy onirycznej. W zbiorniku suchym, na dziesięciometrowym Ognistym łożu, śniła obnażona Wenus. Nazwa Głębiny morskie (zmieniona potem na Sen Wenus) przywodzić miała na myśl analogie między otchłaniami wodnymi a głębią podświadomości. W „ciemnym, bezpiecznym i wilgotnym” wnętrzu, sugerującym podobieństwa między wodami płodowymi a morskimi odmętami, artysta ujrzał symbol powrotu do łona matki. Tworzące efekt rozżarzonych węgli łoże pokrywał czerwonobiały atłas, liście i bluszcz. Obok wisiał gigantyczny „telefon podniecający” obklejony kieliszkami. W owalnym otworze pluszowego oparcia za głową Wenus – niczym w komiksowym dymku – przesuwały się podwodne wizje z sąsiedniego zbiornika.
W pierwszym Manifeście surrealizmu Breton przytoczył anegdotę o tabliczce na drzwiach sypialni Saint-Pol-Roux: POETA PRACUJE. Wedle surrealistycznej teorii artysta bardziej twórczy jest we śnie niż na jawie. Zanurza się wówczas w wizje, otchłań podświadomości, symboliczny wodny bezmiar. Breton, rodem z Bretanii, przyklasnąłby z pewnością pomysłowi, by na plażach ustawiać podobne tabliczki. POETA PRACUJE. Nic bowiem tak jak morze nie sprzyja snom na jawie.
Morze koi i niepokoi. Jego szum porównywany bywa do stu dźwięków naraz, a i tak nie sposób oddać całej złożoności. Krzyki, zawodzenia, grzmoty, gwizdy, jęki, dudnienia, nawoływania, huk fal rozbijających się o skały, wrzask mew, śpiew syren, płacz marynarzy załaskotanych na śmierć, przetaczające się echem nie wiadomo skąd przybyłe, na wpół słyszalne słowa. Na horyzoncie statki widma, bliżej brzegu dryfujące na falach duchy rozbitków, śledzone rozbawionym spojrzeniem syrenki, przez wieczność rozczesującej mokre włosy.
A plaże! Wydmy rozdzierane tajemnym życiem. Bryza morska, zapach jodu, wisząca nad wodą mgła, sztormowe fale, od których trudno oderwać wzroku, słony smak w ustach, wschody i zachody, światła i cienie, jakich nie ma nigdzie indziej. I zamki z piasku: mury obronne, fosy, zwodzone mosty, girlandy z wodorostów, wieże z muszelką na szczycie. Zburzyć je równie łatwo, jak przewrócić domek z kart.
Dziewczynka przegląda się w niesionej w wiaderku wodzie. Nie ma wiele czasu. Niebawem, tylko kilka dziesiątek lat później, zasiądzie w chroniącym od wiatru wiklinowym fotelu. Na szczęście jeszcze tego nie wie. Więc plaża staje się metaforą życia. Kruchego, absurdalnego, wartego, by zanurzyć się w nim bez reszty i z piasku wykopać zgubioną przez kogoś przed laty złotą obrączkę.
Morza, przynajmniej na razie, doczesność jednak nie martwi. Morze zmienia sobie w najlepsze kolory – od szarości brudnej ścierki do blasku turkusowego pierścionka. Burzy się, cichnie, na moment przysypia, by zaraz znów poderwać się w nowym ataku szału albo przystępie dzikiej radości.
Najdoskonalsze miejsce na ziemi, skąd bez trudu ogarnie się wzrokiem świat cały? Latarnia morska, rzecz jasna!